najbardziej wkurzające przejazdy rowerowe

I zrobiła się wiosna, astronomiczna, kalendarzowa, meteorologiczna, co tam chcecie, przede wszystkim ciepło i słonecznie jest (jak na marzec), choć sucho. Nie ma się co dziwić, że przy takiej pogodzie rowerzyści tłumnie wychodzą z domu…

…i poruszają się czy to drogami, czy to bezdrożami, czy tez wreszcie drogami/ścieżkami rowerowymi. A kiedy jeżdżą drogami rowerowymi, to w końcu zwykle dojeżdżają do przejazdów rowerowych, czyli de facto skrzyżowań drogi rowerowej z drogą „zwykłą”, na których (o czym kierowcy powinni pamiętać) rowerzyści mają pierwszeństwo. A te przejazdy potrafią być irytujące, zwłaszcza kiedy kiepsko widać czy ktoś się do takiego przejazdu nie zbliża, oj potrafią… Aż mi się zaczął taki ranking układać, kiedy jeździłem po okolicznych drogach.

3. Przejazdy w środku lasu – jedziesz przez las, wokół piękne drzewa, szum, zieleń, nagle ni z gruchy, ni z pietruchy znak „PRZEJAZD” i czerwony pasek na asfalcie, pomiędzy drzewami nie sposób dojrzeć czy ktoś jedzie, z jaką prędkością i jak daleko mu do przejazdu… A już najlepiej jak przejazd jest zaraz za zakrętem, jak ten tu poniżej (między znakami widocznymi po lewej stronie).

2. Przejazdy na zjeździe z ronda – tu z kolei zwykle widać, ale geometria ronda powoduje, że trudno jednocześnie ogarniać wzrokiem drogę tuż przed sobą, skręcać kierownicą w lewo trzymając się w rondzie, przygotowywać się do skręcenia kierownicy w prawo żeby z ronda zjechać, patrzeć mocno w prawo czy ścieżką nie nadjeżdża rowerzysta z prawej i mocno w lewo czy nie nadjeżdża z lewej… No grozi nadwyrężeniem szyi/oczu, o psyche nie mówiąc. A jeżeli jeszcze – jak w miejscu poniżej – krzaki oddzielające ścieżkę od ronda rozrosną się tak, że nie widać czy ktoś jedzie…

1. Przejazdy jak dla samobójców – jedziemy z górki na pazurki (rowerem) i nagle wskakujemy na przejazd, nawet nie wiadomo czy i jak hamować (rowerem). Szczególne miejsce w moim serduszku ma przejazd, na który wpada się z górki spomiędzy drzew, całość jeszcze solidnie przysłonięta dużą tablicą informacyjną…

Nie, na razie nikt na mnie nie wpadł ani nikogo nie uderzyłem na takim przejeździe (pamiętam o pierwszeństwie). Ale irytować, irytują.

PS zdjęcia z Google Maps, niekoniecznie aktualne, możecie wierzyć że te przejazdy tam są, i że są irytujące

migawki katalońskie

Stoimy przed terminalem El Prat czekając na transfer. Patrzymy na posadzone wzdłuż ulicy palmy i widoczne za nimi zamykające horyzont nieodległe wzgórza. Ucho łowi rozmowy we wszystkich językach. W pewnej chwili w szum ulicy wdziera się nieoczekiwany, pulsujący rytm. Umiarkowanie powstrzymując podrygującą nogę, rozglądam się za źródłem rytmu. Dostrzegam muzułmańsko ubraną kobietę, która pcha przed siebie wózek z bagażami, kółka stukocą na płytach chodnikowych tak, że można byłoby je samplować.

Lloret to kurort rozpostarty na wzgórzach, spod którego łagodnie wystaje całkiem przyjemne nadmorskie miasteczko.
Tossa to urocze stare miasteczko wciśnięte między morze a wzgórza, które zasymilowało próbę zrobienia z niego kurortu, nie tracąc w ogóle swojego charakteru.
Barcelona to… nie czuję się uprawniony do wygłaszania sądów, bo za szybko przebiegłem przez, zgodnie z najgorszą praktyką szybkich wycieczek z programem ABCDEFG. Mam natomiast głębokie odczucie, że to miasto należy poznawać powoli, jak Sagradę Familię, a ono samo robi wiele, żeby się w nim dobrze czuć.

Góry (wzgórza) i morze, dwa nieprzewidywalne czynniki, przy ich połączeniu można się spodziewać wszystkiego przynajmniej jeśli chodzi o pogodę. Już przy lotnisku dostrzegłem, że jedno ze wzgórz dosłownie znikło (w chmurze), pomyślałem sobie: nieźle tam się musi dziać. A było to w kierunku naszej jazdy. I działo się: lało na potęgę, zalewało obniżenia na drodze, wiatr pochylał palmy. Ale na szczęście to tylko po drodze, na miejscu śladów deszczu nie pamiętałem. Kiedy wracaliśmy, padało mniej więcej w tej samej okolicy, choć łagodniej… A z rzek zostały i tak głównie wyschnięte koryta.

Fontanny

To był jeden z tych dni, o których zwykle się marzy żeby się jak najszybciej skończyły. Musiałem wyjechać wcześnie, jechać przez ohydnie zalewany zimnym deszczem świat, spędzić kilka godzin na męczących zajęciach, potem w deszczu pędzić w kolejne miejsce… Kiedy po odhaczeniu wszystkich obowiązków wracałem wreszcie przez mokry Śląsk do domu, na zjeździe z dwupasmówki dojechałem do skrzyżowania z drogą uprzywilejowaną, przy czym moja droga wiodła pod górę (to był bardziej podjazd niż zjazd, że sobie na taki żart pozwolę), a przede skrzyżowaniem stał ciągnik siodłowy bez naczepy (czyli TIR bez kontenera, gdyby ktoś nie czuł bluesa). Oby tylko ruszył i nie spowalniał, pomyślałem posępnie…

I wtedy to nastąpiło: kierowca ciągnika uznał, że ma dość miejsca, i zwolnił sprzęgło, wielkie koła ruszyły powoli… i nad oponami pojawiły się małe fontanny. Kątem oka sprawdziłem, że uprzywilejowaną nadal nikt nie jedzie i ruszyłem za nim, przyglądając się, jak te małe początkowo słupy rosną, aż w miarę nabierania prędkości przez samochód zaczynają zamieniać się w mgiełkę. Nigdy na to wcześniej nie zwróciłem uwagi, bo albo nie jechałem tak blisko w warunkach deszczowych, albo jeśli jechałem, to raczej za naczepą, w której koła są osłonięte, tu natomiast miałem widok pierwsza klasa.

Patrzyłem i myślałem, że to przecież działa prosta fizyka: rowki w oponie zasysają wodę z podłoża, a w otwartej przestrzeni oddają, biorąc pod uwagę energię kinetyczną nadawaną im przez poruszające się koła… A jednak było to takie niecodzienne i fascynujące, nagrałbym, ale byłem w samochodzie sam.

Zdjęcia rzymskich fontann dla atencji.

Użytkowa sztuka plażowa

Więc tak sobie szliśmy złotopiaszczańską promenadą, mijaliśmy kolejne hotele rosnące w piętra i luksusy, aż w końcu ją zobaczyliśmy stojącą na skraju plaży. Nie pierwsza to była rzeźba w tej mozaikowej technice, ale te wcześniejsze były takie jakieś bardziej zwyczajne tematycznie, ta zaś jednakowoż zaskakiwała pomysłem.

2020-08-02 Złote Piaski płukaczka

Kiedy wracaliśmy, odkryliśmy jej drugie oblicze. Oto ktoś schodzący z plaży do niej podszedł, coś nacisnął lub przekręcił, i z dziobka popłynęła woda do opłukania się apres-plage. Zachwyciliśmy się jeszcze bardziej. Natychmiast też przypomnieliśmy sobie, że parę dni wcześniej w Warnie widzieliśmy podobną instalację (pun intended).

2020-07-31 Warna płukalnia smoki

Tam stylistyka była odmienna, choć równie przyciągająca uwagę, ale funkcja użytkowa była znacznie mniej zamaskowana. Także dlatego, że jak zobaczyliśmy to miejsce, to ktoś akurat się opłukiwał, i dobrą chwilę czekaliśmy, żeby zrobić zdjęcie bez przypadkowej osoby.

Czemu u nas nie ma takich fajnych instalacji?

stereotypy na 8 marca

Piątek, wieczór już prawie. Wbijam do galerii handlowej, nawet jeszcze nie zatłoczonej, bo o tej porze i tak już żadnej porządnej kwiaciarni poza galerią otwartej nie znajdę. Długo przyglądam się rozmaitym kwiatkom doniczkowo-ozdobnym, zadając sobie w duchu jedno pytanie: gdzie ja tego kwiatka schowam, żeby do niedzieli rana pozostał nieodkryty?

Pomocne sprzedawczynie starają się mnie zachęcić tekstami, że kwiatki ładne (pewnie jako facet ocenić nie jestem w stanie), więc wyjaśniam, na czym mój problem polega, żeby sobie nie myślały bóg wie czego. Słyszę w odpowiedzi:
– pan schowa w garażu, tam żona na pewno nie znajdzie…

I tak sobie myślałem, oddalając się z zapakowanym kwiatkiem: czy to świadczy o stereotypowym postrzeganiu kobiet, które od auta to z daleka, czy o stereotypowym postrzeganiu mężczyzn, którzy wierzą, że…

PS nie schowałem w garażu
PPS nie wiem czy znalazła, nie zdradziła się oczywiście
PPPS skoro już dzień kobiet, to zostawię okolicznościowe zdjęcie

guy with a gun

Wiedeń robi rzeźbę

Wiedeń. Miasto pałaców, ogrodów i zdobionych kamienic (i wielu innych rzeczy, bo to miasto o dużej różnorodności). Gdy się tak spaceruje tu i tam, to można napotkać wiele ciekawych przejawów sztuki przestrzennej, przy których w zależności od preferencji można unieść brwi lub podrapać się głowę (bądź zrobić wiele innych rzeczy, bo co będziemy kogoś ograniczać.

Weźmy taki ogród przed dolnym Belwederem, wypełniony jeszcze w osiemnastym wieku marmurowymi piersiastymi sylwetkami. Idziesz sobie podziwiając kontrast bieli z intensywną zielenią żywopłotów, i nagle zadajesz sobie pytanie: co poeta… rzeźbiarz miał na myśli?

Wien Belvedere

Albo taki Schweizer Garten. Niby park jak każdy inny, a tu nagle coś na człowieka wyziera, i znajome się wydaje. Patrzysz raz, drugi – Frycek to czy jak? Znajdujesz tabliczkę informacyjną i faktycznie, tylko jakiś taki płaski i dziurawy, i coś mu koło głowy furga.

Wien Chopin

Albo jak się wybierzesz zobaczyć budynki ONZ… i przy okazji zwiedzasz Nowoczesną Dzielnicę ozdobioną Nowoczesnymi Rzeźbami. Oglądasz taką rzeźbę z lewej, z prawej, z tyłu, z przodu, nawet od dołu próbujesz (żeby od góry to trzeba by drona lub gościnności kogoś z wyższych pięter) – i nadal nie bardzo wiesz o co chodzi. Podchodzisz do tabliczki informacyjnej i dowiadujesz się że to rzeźba „Bez tytułu”.

Wien VIC 1
Wien VIC 2

A potem idziesz wstrząśnięty i lekko zmieszany ulicą, napotykasz kolejny błyszczący obiekt trójwymiarowy i odczuwasz wielką potrzebę trollingu przez odkręcenie takiej tabliczki „Bez Tytułu” i przykręcenie jej pod tym nieoznaczonym obiektem.

Wien Hydrant

Gdybyście chcieli zapytać, jak w Wiedniu robią masę, to może przy innej okazji (ale robią lepiej).

Wiktoria ludziom

Obserwowałem wczoraj ceremonię odsłonięcia na dziedzińcu szpitalnym odrestaurowanej pruskiej rzeźby projektu Christiana Raucha. Były ochy i achy, oficjele, zbiorowe przecinanie wstęgi, przemowy (Boże…), podarunki, kwiaty, apładismienty (jakoś nie chciały być burnyje).

Obecność oficjeli miejskich i wojewódzkich była spowodowana faktem, że jedni dali dotację na renowację rzeźby, drudzy zaś dotację na urządzenie jej otoczenia – nowy postument, fontanny, podświetlenie, kraniki i dywaniki, alejki i ławeczki wokół. Myśl się za tym kryła taka, żeby pacjenci szpitala – ci będący się w stanie poruszać, oczywiście – siadywali w parku vis-a-vis rzeźby Victorii i czerpali od niej natchnienie i siłę do powrotu do zdrowia. Być może to działa, na szczęście nie musiałem sprawdzać.

Przez cały czas ceremonii patrzyłem sobie na zupełnie przypadkowych jej uczestników.  Z tyłu, w drugim rzędzie ławeczek, siedziały sobie dwie kobiety w szeroko ujętym wieku średnim. Sprawiały wrażenie osób, które są w tym miejscu w związku z chorobą, własną lub cudzą. Zastanawiałem się luźno co sobie o tym wszystkim myślały.

88212(zdjęcie ze strony Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego – od lewej kolejno: rzeźba, nieznana osoba, kobiety z ostatniego akapitu, marszałek)

Cichy zabójca

To był piękny poranek, słoneczko świeciło, niebo błękitne i czyste; wczorajsze chwile przejaśnień zwiastowały jak widać dobrą pogodę, a nie kontynuację opadów. Obudziłem się wprawdzie zaskakująco późno (reszta domowników zresztą też), ale nigdzie mi się nie spieszyło, poranek snuł się leniwie i przyjemnie.

Po śniadaniu zasiadłem do kawy, niespiesznie wszedłem w świat online. Pokręciłem się po Twitterze, zajrzałem na jedno czy drugie forum… Przyszedł czas zerknąć na Facebooka. Zalogowałem się i niemal natychmiast mnie uderzyło.

4.33 z torrentów

Najświeższy przejaw Świętej Łódzkiej Wojny Na Murach (tu z zasobów starego bloga) sprawił, że poranek był jeszcze lepszy. I co że to performance 🙂