czy to grzech być przestępcą seksualnym

W ostatnich dniach z polskiego telewizyjnego show, którego nigdy nie oglądałem, usunięto jednego z uczestników, ponieważ okazał się być – w dalekiej Kalifornii – przestępcą seksualnym. Amerykanie przestępstwa seksualne traktują poważnie, mają rejestry stanowe i federalny, podobno jest tam wpisanych blisko milion przestępców, którzy mają w związku z tym dodatkowe obowiązki i ograniczenia, my w sumie taki rejestr też mamy.

Z wrodzonej ciekawości starałem się dowiedzieć czegoś więcej o naturze tego konkretnego przestępstwa, zwłaszcza że w narracji publicznej zdążyły się przewinąć słowa „gwałciciel” i „pedofil”. Dostępne informacje sugerują, że mając lat 21 delikwent dopuścił się przestępstwa przeciwko prawom stanu Kalifornia, uczestnicząc w stosunku oralnym z osobą w wieku lat około 15 i pół, nie wspomniano nigdzie o braku zgody którejkolwiek ze stron.

Zadumałem się nieco. W Polsce to samo zachowanie co do zasady nie byłoby w ogóle przestępstwem, gdyż osoba w wieku lat 15,5 ma prawo uczestniczyć w czynnościach seksualnych. Wiek takiej osoby zrobiłby różnicę tylko gdyby 21-latek zaoferował korzyść materialną lub osobistą, bądź nadużył zaufania (wtedy stałby się przestępcą).

Pogrzebałem sobie nieco już poza tym konkretnym przypadkiem. W tymże stanie Kalifornia, ten sam czyn nie byłby przestępstwem gdyby 21-latek i osoba w wieku lat 15,5 były małżeństwem. Prawo stanu Kalifornia nie zakazuje zarazem zawierania małżeństwa osobie w wieku lat 15,5 (aczkolwiek za zgodą rodziców i sądu).

W innym z kolei stanie – np. w Georgii – ten sam czyn mógłby być nielegalny bez względu na wiek drugiej osoby. Co prawda w roku 2003 Sąd Najwyższy orzekł, że ustawy zakazujące osobom dorosłym konsensualnego seksu są niekonstytucyjne (z grubsza, patrz Lawrence vs Texas) – ale zasadniczo w ramach prawa do prywatności, więc jeżeli w tym samym pomieszczeniu są też inne osoby, to seks oralny może być nadal nielegalny bez względu na wiek i płeć uczestników (oczywiście przy założeniu ich zgody).

Jeszcze w innych miejscach na świecie seks oralny jest nielegalny w ogóle, nawet w małżeństwie, na przykład na zapewne skądinąd uroczych wyspach St. Vincent i Grenadyny. A z kolei w Londynie nielegalny jest seks (także oralny, sądzę) na zaparkowanym motocyklu – aczkolwiek nie wiem czy jest to kwalifikowane jako przestępstwo seksualne.

dlaczego nie przeraża mnie odsetek testów

Pandemia jaka jest, każdy widzi, wszyscy Polacy są ekspertami od epidemiologii, zaleceń WHO i dezynfekcji (to ostatnie akurat nie jest dalekie od prawdy). Poziom wykrytych przypadków waha się od prawie dwóch tygodni pomiędzy 21 a 28 tysięcy dziennie, jedynie bogowie wiedzą ilu przypadków nie wykryto, swobodnie operuje się liczbą ze 100 tysięcy. Na domiar złego – w powszechnym przekonaniu – mamy jeden z najwyższych wskaźników udziału pozytywnych testów w ich łącznej liczbie, dochodzący chyba do połowy, a wg WHO traci się kontrolę nad pandemią kiedy ten odsetek przekroczy 5% (w Nowym Jorku mają zamknąć szkoły kiedy przekroczy 3%)…

Mimo najszczerszych chęci nie potrafię wydobyć z siebie głosu przerażenia z tego ostatniego powodu, z przyczyn zupełnie arytmetycznych. Skoro mamy ostatnio po 25 tysięcy wykrytych przypadków dziennie, to dla zachowania „kontroli” musielibyśmy równolegle testować 20x tyle osób, czyli około 500 tysięcy dziennie (faktycznie wykonujemy ostatnio ok. 55 tysięcy testów dziennie, a rekordowy wynik dzienny to ponad 82 tysiące). Żeby zatem zachować kontrolę, musielibyśmy zwiększyć możliwości testowania jakieś 6-10 razy, przy założeniu że faktycznie cała „nadwyżka” będzie zdrowa…

Właśnie. Powyższa kalkulacja odnosi się do przypadków stwierdzonych. Gdyby przyjąć, że oprócz tego codziennie pojawia się 100 tysięcy przypadków niewykrytych (tych, którzy nie mają objawów lub mimo objawów nie poszli na test), to przy 125 tysiącach nowych zakażeń dziennie musielibyśmy wykonywać 2,5 miliona testów dziennie, aby zachować „kontrolę”. Nie chce mi się – wybaczcie – szukać w internecie, ile takich testów się robi w innych krajach świata…

W moim prywatnym odczuciu wskaźnik 5% ma sens, kiedy pracowicie wdrażamy całość zaleceń WHO – przy każdym chorym szukamy od kogo mógł się zarazić i kogo mógł zarazić (trace), wszystkie te osoby testujemy (test) i na wszelki wypadek izolujemy (isolate). Niestety, nasz zapomniany przez władze Sanepid (w tym miejscu przesyłam wyrazy wsparcia wszystkim pracownikom PSSE, więcej niestety nie pomogę) od dawna nie ma możliwości nawet szukania, gdyż ledwo ogarnia zbieranie wyników testów (piszę te słowa niezmiennie zastanawiając się czy kontakt z osobą chorą 13 dni temu był dla mnie czymś więcej niż tylko zagrożeniem) – więc póki co liczy się tylko abyśmy ostrożni byli, gdyż te tysiące ujawnionych przypadków to przede wszystkim ci, którzy poczuli się chorzy od wirusa, i z tych tysięcy umrą co najmniej dziesiątki, a możliwe że setki.

PS ponieważ tekst wydaje się budzić wątpliwości: testów jest za mało, śledzenia kontaktów jest za mało – i dlatego wirus rozszedł się jak się rozszedł, i bez testów oraz śledzenia będziemy nadal jak dzieci we mgle

wszyscy jesteśmy Amerykanami

W ostatnich dniach gros uwagi poświęcone jest wyborom prezydenckim w Ameryce. Zdecydowana większość Polaków nigdy nie była tam i nie będzie, nie mówiąc o głosowaniu w tych wyborach, a jednak wielu podnieca się tym, jakby od tego zależała nasza przyszłość (już zacząłem pisać „nasze życie”, ale uznałem to za przesadę).

Zastanawiałem się: czy to dlatego, że żyjemy w globalnej wiosce? Ale wybory w Brazylii, Indiach czy nawet Niemczech aż takiego zainteresowania nie wzbudzają (o Rosji i Chinach nawet nie ma co wspominać). Dlatego, że angielski stał się lingua franca? Ale Australia czy Kanada też nikogo zbytnio nie obchodzą. Dlatego, że za sprawą filmów i seriali czujemy się prawie mieszkańcami NY, LA, Baltimore, Albuquerque, Bemidji czy Luverne? A może dlatego, że wciąż wierzymy w amerykańską hegemonię i kształtowanie przez Waszyngton porządku świata? A może ostatecznie tyko dlatego, że American dream pozostaje zawsze niedoścignionym marzeniem, przy czym każdy widzi się bardziej w willi w Monterrey niż w przyczepie w Bakersfield?

Kiedy piszę te słowa, wg CNN kandydat Demokratów ma ponad trzy i pół miliona głosów przewagi nad kandydatem Republikanów (na sto czterdzieści milionów policzonych głosów). Wydawałoby się że to wyraźne wskazanie większości, ale amerykański system wyborczy zmusza do liczenia głosów na poziomie poszczególnych stanów – a koniec końców o wyniku wyborów zdecydować może większość w kilkusettysięcznym okręgu w zapomnianym przez Amerykanów leśnym skrawku kraju (Maine).