„Zdjąłem wieko trumny w równe dwie minuty. W zdejmowaniu wieka, jak zresztą we wszystkim, praktyka prowadzi do perfekcji” (Alistair McLean, „Złote rendez-vous”, tł. Robert Ginalski)
To miała być rzecz rutynowa, jak co roku. Zabrałem się za rozliczenie podatku dochodowego dość wcześnie jak na mnie, bo już w pierwszej połowie kwietnia, a tak konkretnie to w Święta uznałem że mogę poświęcić część czasu przeznaczonego na oglądanie czy czytanie. Rutynowo wszedłem więc na stronę Ministerstwa Finansów, aby ściągnąć formularz, mechanicznie ściągnąłem, otworzyłem, zabrałem się do wypełniania… Stop. Próbując wypełniać zrozumiałem, że ściągnięty PDF to jest tylko skan do wydruku i złożenia ręcznego (co oznacza że musiałbym własnoręcznie liczyć i weryfikować każdą cyferkę). Wstrzymałem konie i wróciłem do strony.
Zamiast formularzy interaktywnych do wypełnienia w domu, Ministerstwo zaoferowało tym razem formularz online. Pomyślałem sobie: ostatnio tworzenie narzędzi online idzie Temu Państwu coraz lepiej, cóż może się stać jak wypełnię online? Kliknąłem. Niby wszystko wydawało się działać jak należy, choć strona zachowywała się topornie, trzeba było jak w „Diunie” działać z opóźnieniem (bo przeskakiwanie do następnego okienka w naturalnie szybkim tempie powodowało że system „bronił się” udając że nic nie zostało zrobione, może strona była optymalizowana pod Internet Explorera).
Intuicyjność (czy też przejrzystość) strony była niestety dość umiarkowana. Sporo czasu zmarnowałem rozkminiając dochód z praw autorskich – jedno okienko „Przychód” było opatrzone groźną adnotacją „pole obowiązkowe”, poniżej niego było okienko „Przychód z 50% KUP” (innymi słowami, ale żeby było wiadomo o co chodzi). Wpisałem wartość przychodu w pole oznaczone jako obowiązkowe, a ponieważ z PIT-a kontrahenta wynikały 50% KUP, wpisałem tę wartość także w pole „przychód w 50% KUP” – i zacząłem się zastanawiać co zrobić, żeby te wartości się nie sumowały. Ostatecznie pomogło zerknięcie w ten ściągnięty formularz, eureka! w polu „obowiązkowym” wystarczyło… wpisać 0,00.
Tak dobrze nie było już przy przychodzie z działalności. Ten bowiem obowiązkowo się wpisuje w załączniku PIT-B, który oczywiście kazałem stronie dołączyć. Tylko, drobiazg: mogłem go dołączyć dla podatnika, ale już nie dla małżonka podatnika (a tak się składa że oboje z małżonką uzyskujemy dochody z działalności). Po iluś tam próbach i rozważeniu wariantów w stylu „a może wziąć na siebie cały dochód i rozliczyć wspólnie”, „może prościej złożyć osobno” oraz „może jednak to guano wydrukować i wypełnić ręcznie” – zachowałem się jak Prawdziwy Klient i wysłałem maila do supportu Ministerstwa, dołączając skrin pokazujący że dołączyć PIT-B dla małżonka po prostu #niedasię.
Odpowiedź z supportu otrzymałem po jakimś tygodniu i brzmiała: na stronie udostępniliśmy formularz pozwalający na dołączenie załącznika PIT-B dla małżonka. Wszedłem ponownie, patrzę: faktycznie jest. Zatem załadujmy wcześniej wprowadzone dane… ups, nowy formularz na stronie wprawdzie pozwala zachować kopię wprowadzonych danych w formacie XML (tak jak wcześniej), ale jakoś znikła możliwość ich zaimportowania z tej kopii… Nic to, można wpisać jeszcze raz i po robocie.
Wpisałem. Przejrzałem, kazałem formularzowi zweryfikować (i tak weryfikuje przed wysłaniem i nie puści w razie błędu), zaraportował że w tym czy tamtym punkcie o czymś zapomniałem lub użyłem niepoprawnego formatu, zdarza się. Poprawiłem błędy, zweryfikowałem ponownie… Otrzymałem komunikat: „formularz zawiera błędy [brak wskazania jakich]”. Przetarłem oczy, przejrzałem ponownie każdą podstronę, spróbowałem jeszcze parę razy zweryfikować. wynik ten sam. Zamknąłem przeglądarkę, zrestartowałem komputer (standardowe metody doświadczonego użytkownika), wypełniłem od nowa – to samo. Włączyłem drugi komputer, inną przeglądarkę, użyłem innego połączenia internetowego, wypełniłem od nowa. Przez chwilę oglądałem dwa identycznie wypełnione formularze, z których jeden informował o błędzie, którego nie umiał wskazać, a drugi – o błędzie w miejscu, w którym ten pierwszy błędu nie pokazywał (tak, nie mylę się, wypełnione były identycznie, i byłem pewien że tego błędu nie było).
Uznałem, że są dwie możliwości: albo system mnie nie lubi, albo programiści poprawiając formularz w jednym miejscu spieprzyli coś w innym… Dałem systemowi czas do odpoczynku, wróciłem parę dni później. Zacząłem od przetestowania fikcyjnymi danymi czy prawidłowo zaciągnie, najpierw dla rozliczenia jednoosobowego, potem wspólnego. Weryfikacja: pozytywna. Wprowadziłem prawdziwe dane, zweryfikowałem: jest OK. Pomyślałem: no wreszcie mogę złożyć, kliknąłem „wyślij” czekając na przejście do autoryzacji. System przemielił i powiedział: nie udało się wysłać. Oczywiście wprowadzone dane zgubił i musiałem wprowadzić jeszcze raz (opcja importu wciąż nie wróciła). Wprowadziłem, kliknąłem dla porządku „zweryfikuj”, odpowiedź: „formularz zawiera błędy [brak wskazania jakich]”.
Podejrzewam że większość ludzi na moim miejscu dawno kliknęłaby „drukuj formularz” i przepisała ręcznie dane. Wykonałem trochę ćwiczeń oddechowych, zrestartowałem. Wypełniłem (praktycznie wszystkie dane już z pamięci). Zweryfikowałem. Kliknąłem „wyślij”. Autoryzowałem. Pobrałem UPO.
Ostateczne wypełnienie i wysłanie PIT zajęło mi 13 minut. W wypełnianiu PIT, jak zresztą we wszystkim, praktyka prowadzi do perfekcji.