odkładanie złotówek na podatki

Wyobraźmy sobie stabilnie prosperującą małą firmę, na tyle stabilnie że co miesiąc uzyskuje dochód (także po odliczeniu składek), ale na tyle umiarkowany, żeby nie martwić się o drugi próg podatkowy (obecnie 120 tysięcy dochodu rocznie). Wyobraźmy sobie następnie, że oto firmie wpada nieplanowany czysty dochód, niech to będzie z powieszenia na płocie cudzego bannera reklamowego, wszystkie koszty po stronie płacącego – niech będzie, że 1 lipca wpływa na konto lub do kasy 1000 zł.

Kto nie lubi mieć dodatkowego tysiąca, np. na wakacje? Ale, ale. Jesteśmy legalistami, ten tysiąc traktujemy jako coś do opodatkowania. Jesteśmy firmą, zakładamy że podatnikiem VAT (klient płacąc 1000 zł woli odliczyć VAT z zapłaconej kwoty…), więc na początek liczymy ile trzeba zapłacić od tego VAT. Każdy, kto wie, że podstawowa stawka VAT wynosi 23%, będzie chciał unieść rękę, że on wie, że 230 zł (23% z 1000 zł) – chyba, że wie jak się liczy VAT (mają z tym problem wykładowcy ekonomii). A VAT się liczy tak, że liczy się go od kwoty netto, która w tym przypadku wynosi 813,01 zł i z tego 23% to 813,01×0,23=186,99, kwota netto 813,01+ VAT 23% 186,99= kwota brutto 1000,00. Dla uproszczenia oddamy dodatkowy grosz Skarbowi Państwa i przyjmiemy że netto wynosi 813 zł, a VAT 187 zł (do zapłaty w całości, bo co mamy od tego odliczać).

Pora na kolejne należności płatne od dochodu. Te 813 zł formalnie to przychód – ale założyliśmy (dla uproszczenia), że koszty w związku z tym przychodem są zerowe, a firma jest na tyle stabilna, że wszystkie stałe koszty są pokrywane z normalnych przychodów i jeszcze zostaje (tak samo zresztą z odliczeniami VAT), dzięki takim zabiegom mamy przychód=dochód i proste liczenie bez żadnych „a jeśli”. Ponieważ zakładamy, że firma ma dochody umiarkowane, więc nie opłaca jej się podatek liniowy 19%, a ponieważ zakładamy, że wpłata następuje w lipcu, to wyczerpała się już kwota wolna od podatku (obecnie 30 tysięcy). Od tych 813 zł liczymy więc 12% 813×0,12=97,56, zaokrąglamy do pełnych złotych w górę (w podatkach zawsze zaokrągla się w górę, aczkolwiek tu i zwykłe zasady zaokrąglania nakazują w górę) i mamy 98 zł podatku dochodowego. Oprócz tego płacimy składkę zdrowotną w wysokości 9% 813×0,09=73,17, tu z kolei nie ma zaokrąglania i płaci się co do grosza. A zatem bierzemy i odprowadzamy…

Stop. Podatki i składki odprowadza się w określonych terminach. VAT od obrotu w danym miesiącu płaci się zasadniczo jednorazowo do 25 dnia następnego miesiąca (po złożeniu deklaracji, w której znajdzie się faktura wystawiona w związku z tym tysiącem). Podatek dochodowy od dochodu w danym miesiącu płaci się zasadniczo do 20 dnia następnego miesiąca (deklaracji się nie składa, a nawet kiedy się składało, to nie wynikało z niej, od jakich faktur). Składkę zdrowotną zaś płaci się w ten sposób, że dochód z danego miesiąca (lipca) jest podstawą składki w następnym miesiącu (sierpniu), za który składkę płaci się do 20 dnia jeszcze następnego miesiąca (składa się deklarację, ale podając tylko kwotę dochodu). A więc z naszego 1000 zł otrzymanego 1 lipca odkładamy:
– 98 zł do 20 sierpnia
– 187 zł do 25 sierpnia
– 73,17 zł do 20 września
Uff, 641,83 zł można wydać od razu… tylko gdzie odkładać, żeby się nie pomylić i nie wydać za wcześnie? Na szczęście Państwu wszystko jedno, z jakich pieniędzy to zostanie zapłacone, nie trzeba ich „znaczyć” (choć pieniądze na VAT czasem przyjdą „znaczone”, jeśli przyjdą tzw. przelewem podzielonym i wskoczą na rachunek VAT, ale nikt nie będzie wiedział czy pójdą na zapłatę VAT za czerwiec, lipiec czy sierpień, gdyż tego nikt nie kontroluje, to jest poza systemem).

Ten wpis to takie wesołe zrzędzenie, bo jeśli mam od czego (i z czego) płacić podatki, to po zapłaceniu nadal jestem na plusie w porównaniu do sytuacji, w której tego tysiąca bym nie dostał (nawet jeśli ten tysiąc od razu cały wydam). No i odrobinę edukacyjnie może, zwłaszcza w zakresie tego VAT.

wszystko wszędzie w głowie

Mógłbym machnąć banałem, że ten film nikogo nie zostawia obojętnym – jedni go uwielbiają, inni wychodzą w połowie – ale znam i takich, którzy uważają go za film jakich wiele. Ot, wszystko zależy od punktu widzenia, mój nietrudno odgadnąć, skoro właśnie skończyłem oglądać go po raz trzeci w ciągu dziewięciu miesięcy. Bo to właściwie pomieszanie dwóch filmów…

Żeby rozwinąć myśl, muszę przybliżyć fabułę (a przynajmniej „jednego z filmów”). Otóż jest sobie Chinka w średnim wieku, dziecko ma już odchowane do dorosłości, całe dorosłe życie spędziła prowadząc pralnię w Ameryce wspólnie z mężem (to był bardziej jego pomysł). Dla męża opuściła rodziców, którzy nieomal się jej za to wyrzekli, teraz stary ojciec przyjechał w odwiedziny, a ona czuje się jakby go zawodziła ponownie nie odnosząc w życiu takiego sukcesu, o jakim sama marzyła; do tego wstydzi się przed ojcem przyznać, że jego wnuczka jego stereotypowe oczekiwania zawiedzie jeszcze bardziej (skoro zawodzi jej własne) – bo nic konkretnego nie robi, po chińsku ledwo mówi, a na dodatek ma dziewczynę. I jeszcze ma na głowie kontrolę podatkową pod okiem wymagającej kontrolerki (znajomy bywający w Ameryce stwierdził, że to najbardziej hard SF jakie sobie można wyobrazić, że ktoś tam prowadzi działalność i samodzielnie rozlicza podatki), która wytyka błąd za błędem i natychmiast ripostuje próby wytłumaczenia, a temu wszystkiemu przygląda się ojciec którego nie było z kim zostawić, i co z tego że nie rozumie po angielsku ani słowa… Ostatnia szansa na uporządkowanie papierów tuż przed wieczorną imprezą z okazji chińskiego Nowego Roku (organizowaną w pralni, a jakże), i naszej bohaterce wpadają w ręce papiery rozwodowe składane przez męża… Czy ktoś byłby zdziwiony że w takiej sytuacji otwarcie olewa kontrolerkę, mimo że ta może przyjść z funkcjonariuszami i zamknąć jej firmę – a kiedy to się dzieje, łapie za kij baseballowy i zaczyna demolować pralnię, przy rodzinie, kontrolerce, funkcjonariuszach i gościach…

Z pewnością można by z tej historii zrobić poruszające kino psychologiczne, ale twórcy zastosowali raczej kino psychiatryczne (nie sądzę żeby taki termin funkcjonował w teorii, bo go sobie wymyśliłem na użytek tej notki). Czytałem kiedyś „Obłęd” Jerzego Krzysztonia, pisarza który cierpiał na urojenia, i pamiętam jak niesamowite obrazy malowała wyobraźnia chorego w fazie napadu. Tu bohaterka upadając pod ciężarem poczucia braku własnej wartości przelewa wszystkie swoje lęki, frustracje, niespełnione marzenia i zawiedzione oczekiwania w rozbuchane (choć z ograniczonym budżetem) światy równoległe, w których można zostać każdym i nabyć każdych umiejętności, jak w snach i marzeniach (być może odbiór filmu zależy od tego, czy ktoś kiedykolwiek miał podobne myśli i odczucia). Między tymi światami porusza się w szalonej (im dziwniej, tym lepiej, takie jest wprost wyrażone, acz całkiem zręcznie wprowadzone założenie) historii ratowania świata przed przedziwną wersją własnej córki (Harley Quinn jest przy niej nudna), którą jednocześnie chce ratować i zwalczać. I ta historia kończy się szalonym happy endem, spowodowany nazbyt może banalnym cudem błyskawicznej terapii, w której można oswoić wszystkie potwory i pogodzić się z wszystkimi (to prawdopodobnie najsłabszy moment filmu). Ale tych przedziwnych światów, migających światłami i pomysłami (najbardziej niesamowity jest być może prościutki świat, w którym nie ma warunków do życia, ale w którym można się schować wraz z córką), zapomnieć się nie da.

Wszystko wszędzie naraz. Nie wiem czy na oscarowej gali będzie zwycięzcą, czy przegranym (nominacji ma bodaj jedenaście, w tym w kategorii najlepszego filmu), i w sumie zupełnie mnie to nie obchodzi, poszedłbym jeszcze raz do kina (a jak nie będzie to i tak kupię na płycie i obejrzę jeszcze nie raz, z płyty lub w streamingu).

VAT, prąd, szok

Patrzę na moje roczne rozliczenie za prąd (sprzed roku, szok cenowy prawdopodobnie wkrótce przede mną). Wynika z niego, że zużywam rocznie niecałe 4000 kWh, zapewne więcej niż przeciętne polskie gospodarstwo domowe (wg danych GUS za rok 2018 średnie zużycie energii elektrycznej w gospodarstwie domowym wynosiło 2375 kWh). Dla uproszczenia przyjmijmy że łączna prognozowana wartość należności za prąd to 3000 zł za cały rok, czyli 250 zł miesięcznie (płacę raz na dwa miesiące po pięćset).

W tej kwocie 3000 zł mamy 2.439,02 zł wartości netto i 560,98 zł podatku VAT (wg stawki 23%). Policzmy sobie co by było, gdyby zgodnie z płynącymi z różnych stron pomysłami obniżono VAT (tylko na prąd lub w ogóle) do stawki 15% – wtedy VAT za cały rok wynosi 365,85 zł, całość prognozy 2804,87 zł, a miesięczna płatność 233,74 zł. Czyli miesięcznie zyskuję 16,26 zł, a rocznie 195,13 zł.

Jak nietrudno zauważyć, proporcje będą identyczne u każdego – czyli jak ktoś mniej prądu zużywa (ile wynoszą Wasze faktury, miesięczne lub dwumiesięczne), to zaoszczędzi na tej obniżce mniej (to gospodarstwo domowe ze średnim krajowym zużyciem jakoś około dychę miesięcznie), a jak ktoś zużywa go więcej – to odpowiednio więcej. A gdyby tak…

Wyobraźmy sobie, że zamiast obniżać VAT na prąd, przyznajemy każdemu gospodarstwu domowemu specjalny Bon Energetyczny, który może posłużyć tylko na sfinansowanie zakupu prądu (znaczy nie mam nic przeciwko temu żeby to rozszerzyć też na gaz czy nawet węgiel, ale zostańmy dla uproszczenia przy prądzie), a przez dostawcę energii zaliczany jest tylko na pokrycie podatku VAT (technicznie to wyjątkowo proste, środki z Bonu będą księgowane na rachunek VAT, który dostawca i tak posiada obowiązkowo). Niech taki Bon wynosi 150 zł rocznie.

Co to daje? Zwykłemu Kowalskiemu daje to 150 zł do ręki (o tyle mniej musi wydać na prąd w trakcie roku) – znacznie więcej niż zyskałby na obniżce VAT. Dla biedniejszego Kowalskiego to zapewne znacznie ważniejsza kwota niż dla mnie, nie mówiąc o osobie która zużywa prądu rocznie za – powiedzmy – 15 tysięcy. Ta ostatnia osoba na pewno wolałaby obniżkę VAT, bo wtedy jej rachunki spadłyby rocznie o prawie tysiąc złotych, a Bon daje jej kilkakrotnie mniej…

No, ale podobno VAT trzeba obniżać, bo jest degresywny i nic innego się z tym nie da zrobić.

nowy ład, nowe przelewy

Na wstępie powinienem w zasadzie przeprosić za przekręcenie nazwy sztandarowego programu rządu – ja w zasadzie wiem że to Polski Ład, a nie Nowy Ład, ale nie poradzę na odruch, i nie mam na myśli że Premier Morawiecki nowym Prezydentem Rooseveltem jest. A poza tym tak mi pasuje do tytułu.

Więc przechodząc do tak zwanej rzeczy, podobno tenże Ład jest błędem na błędzie (twierdzą ci, którzy go nie lubią, oraz ci, którzy muszą czytać wprowadzające go przepisy, niekoniecznie z tych samych powodów). Kluczowym dowodem ma być, że oto ludzie dostają niższe wypłaty niż miesiąc temu (jeśli ktoś dostaje w styczniu wypłatę za grudzień, albo już na początku miesiąca dostaje wypłatę za styczeń, to właśnie zetknął się z zasadami rozliczania podatku i pobierania zaliczek).

A jak jest naprawdę? Zacznijmy od odrobiny teorii. Polski Ład dla większości ludzi (jak ktoś chce, niech bada dokładny procent podatników) obniża obciążenia dochodu, ponieważ podwyższa kwotę wolną od podatku z kwoty (zasadniczo) 3.089 zł do kwoty 30.000 zł (zasadniczo, bo w dotychczasowych przepisach był to skomplikowany mechanizm, niemniej w granicach rocznego dochodu między 13 a 85 tysięcy kwota wolna była stała). Owszem, jednocześnie dokonuje małej rewolucji w zakresie składki zdrowotnej – dotąd jej większość była od podatku odliczana, teraz funkcjonuje obok. W praktyce oznacza to, że potrącenie z dochodu wynosiło dotąd 18,25% dochodu minus kwota 525,12 złotych, natomiast od tego roku potrącenie wynosi 26% minus kwota 5.100 złotych. Zasadniczo każdy może sobie teraz policzyć umiarkowanie skomplikowane równanie – ale od razu powiem, że w nowych przepisach potrącenia są niższe dopóki miesięczny dochód (nie pensja brutto, tylko dochód do opodatkowania) nie przekracza 4.919,22 zł, czyli 4065 zł na rękę.

Logicznym wnioskiem jest, że powyżej tej kwoty na Polskim Ładzie podatnik „traci” (czyli powinien mieć potrącane więcej niż dotąd), i jest to efekt absolutnie normalny (jeden traci, drugi zyskuje, ten co zarabia więcej, wciąż ma na rękę więcej). Twórcy Ładu zlękli się jednak skutków własnego Ładu i wprowadzili koszmarnie skomplikowaną „ulgę dla klasy średniej” (którą należałoby wyrzucić do kosza), która przysługuje tylko wybranym podatnikom od wybranych dochodów (nie obejmuje np. emerytur, rent czy umów śmieciowych). Równie skomplikowane są zasady pobierania zaliczek na tę ulgę, z których na dodatek można zrezygnować (sporo ludzi zrezygnowało bojąc się, że na koniec roku część tej ulgi będzie musiało oddawać). W efekcie ich wypłaty będą niewątpliwie niższe (za to w przyszłym roku dostaną zwrot w rocznym rozliczeniu).

Innym źródłem problemu staje się praca w kilku miejscach naraz. Wspomnieliśmy powyżej, że przy miesięcznej wypłacie do 4065 zł Nowy Ład powinien być dla podatnika korzystny. Co jednak jeśli tę wypłatę dostaje z dwóch różnych miejsc? Otóż pojawia się pytanie, gdzie będzie uwzględniana kwota wolna od podatku. Każdy pracownik u swojego pracodawcy składał oświadczenie, czy to jego wskazuje jako właściwego do uwzględniania kwoty wolnej (nikt tego nie kontrolował, to było poza systemem) – a nawet jeżeli zrobił to w dwóch miejscach naraz, to w najgorszym wypadku pobrano mu w trakcie roku zaliczki zbyt małe o 525,12 zł, i tyleż trzeba było(by) dopłacić w rozliczeniu rocznym. Kiedy jednak kwota wolna znacząco wzrosła, to i różnica się robi znacząca. Spójrzmy sobie na przykład.

Wyobraźmy sobie osobę, która pracuje w dwóch miejscach (na pół etatu), i w każdym z tych miejsc ma dochód do opodatkowania 2400 zł (nie przeliczam ile to oficjalnie brutto, bo mi się trochę nie chce włączać starych kalkulatorów płacowych). Co jest ważne – w tym miejscu pracy, gdzie jej uwzględniają kwotę wolną od opodatkowania, otrzymywała na konto 2005 zł (zaokrąglone do pełnej złotówki), natomiast w tym drugim 1962 zł. Różnica prawie niezauważalna. Osoba taka łącznie dostaje 3967 zł, więc zgodnie z tym co wcześniej pisaliśmy, powinna na Nowym Ładzie skorzystać. Jednakże, po Nowym Roku z jednego miejsca pracy dostaje 2184 zł, a z drugiego tylko 1776 – co tu się stało!!! (nawet jeśli łącznie straciła tylko 7 zł) Otóż „problemem” jest to, że przy niższych jednostkowych zarobkach nie sposób wykorzystać w pełni kwoty wolnej od podatku, wynoszącej de facto 2500 zł (a przy braku kwoty wolnej realne obciążenie natychmiast rośnie). Pracodawca rozliczając wynagrodzenie 2400 zł stwierdza, że podatek jest zerowy (potrąca tylko składkę zdrowotną), drugi pracodawca nalicza zaliczkę od całych 2400 zł – przez co 100 zł kwoty wolnej pozostaje „niewykorzystane” (podobnie jak przy uldze dla klasy średniej, „zwróci się” w rocznym zeznaniu).

Nie aspiruję w tym miejscu do udzielenia odpowiedzi na wszystkie pytania o możliwe przyczyny zmniejszonych wskutek Nowego Ładu poborów – każdy przypadek trzeba by było przeliczyć na kalkulatorze (w ogóle nie analizowaliśmy np. wpływu umów śmieciowych). W każdym razie jeżeli ktoś dostaje mniej niż dotąd, to najprawdopodobniej dostaje niemało i z kilku źródeł.

państwo Kowalscy płacą podatki pośrednie

Pan Kowalski jadąc do pracy zjechał na stację benzynową (auto bez paliwa nie pojedzie). Zatankował 25 litrów benzyny po 6 zł, a przy kasie dorzucił dwie paczki fajek po 15 zł i flaszkę za 20 zł, w końcu weekend. Zapłacił 200 zł i pomyślał sobie, żeby gdyby obniżyli VAT to byłoby o wiele taniej.

Po pracy pan Kowalski pojechał jeszcze z żoną do marketu na tygodniowe zakupy dla rodziny. Godzinę chodzili między półkami (to co zwykle, więc szybko), pół godziny stali przy kasie, pani Kowalska wyjęła z portfela 200 zł

– Gdyby obniżyli VAT, to płacilibyśmy znacznie mniej! – powiedział w domu poirytowany pan Kowalski.
– Zaś głupoty gadasz – zgasiła go pani Kowalska. – Pokaż mi tu zaraz paragon i swój paragon ze stacji!

Na paragonie pani Kowalskiej widniało:
– towary opodatkowane stawką 23% 41,49 zł, w tym 7,76 zł VAT
– towary opodatkowane stawką 8% 5,24 zł, w tym 0,39 zł VAT
– towary opodatkowane stawką 5% 153,27 zł, w tym 7,30 zł VAT

– Widzisz – tłumaczyła pani Kowalska – w zwyczajnych zakupach tego VAT jest niewiele, bo na najważniejsze rzeczy są obniżone stawki. Oczywiście, mogłoby być jeszcze mniej, ale nawet gdyby zrobili 0% VAT zamiast obniżonej stawki, to wydałabym o 7,69 zł mniej.

Na paragonie pana Kowalskiego widniało:
– paliwo 150 zł, w tym VAT 23% 28,05 zł, akcyza 37,85 zł, opłata paliwowa 4,13 zł
– wódka 20 zł, w tym VAT 23% 3,74 zł, akcyza 12,55 zł
– papierosy 30 zł, w tym VAT 23% 5,61 zł, akcyza 18,90 zł

– O rany! – zdumiał się pan Kowalski. – To z tego mojego paragonu VAT to 37,40 zł, a inne podatki pośrednie aż 73,43 zł?
– No właśnie – wzruszyła ramionami pani Kowalska. – Gdyby powrócili ten VAT do dawnej stawki tak jak Tusk obiecał, to zapłaciłbyś tego VAT 35,77 zł, czyli o 1,63 zł mniej. A gdyby go obniżyli do tych 15% jak Kopacz proponowała, to tego VAT byłoby 24,39 zł, czyli całe 13,01 zł mniej.
– A gdybyś jeździł komunikacją publiczną jak ja – wtrącił stojący w drzwiach pokoju młody Kowalski – to w bilecie za 150 zł zapłaciłbyś 11,11 zł VAT (8%), czyli i tak mniej niż gdyby przeszła propozycja Kopacz z 15% VAT na benzynę.

– To teraz przynieś mi jabłko (VAT 5%) – uśmiechnęła się do męża pani Kowalska – I zrób mi drinka, skoro już kupiłeś ten towar akcyzowy.

PS na paragonach nie ma akcyzy, może szkoda, skoro na fakturze za wodę jest nawet opłata za zajęcie pasa drogowego

nowe ładki

Widmo krąży po Polsce – widmo zmian w systemie podatkowym, zwanych potocznie Nowym Ładem. Dyskusje wzbierają, bo slajdy w Powerpoincie i deklaracje z konferencji prasowych zostały przełożone na język przepisów, projekt wielkiej nowelizacji (jak pierwszy raz ją przeglądałem to zażądałem napisania od nowa ustawy o PIT, bo już i tak ani się nie da jej czytać, ani nawet za bardzo po niej nawigować) został opublikowany. Pojawiły się kalkulatory udające symulację ile kto na Nowym Ładzie straci…

Ja tam w obce kalkulatory nie wierzę, wolę samemu posprawdzać, więc z pewną taką niechęcią do projektu zajrzałem. Oczywiście, bez trudu znajduje się w nim to co najłatwiejsze do znalezienia, czyli kwotę wolną od PIT w wysokości 30 tysięcy złotych (choć zapisane jako kwota do odjęcia od podatku). Znacznie bardziej z wielu względów ciekawiło mnie jak to dokładnie ma być z tą składką zdrowotną, którą na działalności gospodarczej ma się płacić od całości dochodów – a tu i diabeł, i inni szatani czynni są w szczegółach. I powiem wam…

Więc zasadniczo podstawą składki zdrowotnej ma być dochód podatkowy – pomniejszony o zapłacone składki na „zwykły ZUS” (w przyszłym roku, powiedzmy dla uproszczenia, 1200 zł). Jeżeli więc ktoś zarobi – po opłaceniu kosztów – 10 tysięcy miesięcznie, to składkę zdrowotną 9% zapłaci od 10.000-1.200=8.800 zł, czyli 792 zł. Wygląda niemało, zwłaszcza że wg luźnych szacunków wg dotychczasowych zasad przyszłoroczna składka zdrowotna wynosiłaby ok. 400 zł. Jeżeli ktoś zarobi w miesiącu 5200, to składka zdrowotna 9% od 5.200-1.200=4.000 zł wyniesie już tylko 360 zł, mniej niż w tym roku… A jak ktoś będzie mieć słaby miesiąc (bo wpadnie składka na OC/AC albo z innego powodu) i zostanie mu 2000 zł dochodu, czyli po odliczeniu składki ZUS 800 zł… wstrzymajcie konie, aż tak dobrze nie będzie, miesięczna podstawa składki zdrowotnej nie może być niższa niż minimalne wynagrodzenie, czyli w przyszłym roku najprawdopodobniej 3000 zł, a więc 270 zł trzeba będzie wybulić tak czy siak. I na dodatek trzeba będzie co miesiąc do ZUS wysyłać informację ile wyniósł dochód (do urzędu skarbowego aktualnie nie trzeba, nie wiem czy sam ZUS będzie z tego powodu szczęśliwy).

Jeśli jesteście czujni lub macie doświadczenie, to macie na końcu języka pytanie: zaraz, to czy jeśli płaci się od rzeczywistego dochodu, a w niektórych miesiącach (kiedy jest niski dochód lub zgoła strata) więcej, to czy to nie powinno być jakoś wyrównywane? Otóż… i tak, i nie. Nie, bo nie ma mechanizmu rozliczania tego na bieżąco. Tak, bo można to zrobić – uwaga – po zakończeniu roku. Pod warunkiem jednak że złoży się w terminie wniosek (pomijam inne drobiazgi), a jak się wniosku w określony sposób nie złoży to umarł w butach.

Oczywiście, to tylko PROJEKT i to jeszcze nawet nie skierowany do Sejmu, tylko na etapie konsultacji społecznych. Jeżeli to jednak przejdzie w takiej formie (a mam w sobie wystarczająco dużo pesymizmu, żeby w to wierzyć), to czeka nas sporo zabawy.

wimbledońskie podatki

Wyobraźmy sobie osobę grającą w tenis (dla uproszczenia pomińmy płeć tej osoby), która wybrała się do Anglii na turniej na kortach Wimbledonu i poszło jej znakomicie. Emocje, endorfiny, sława, zdjęcia z kibicami, wywiady.. (wizyty w zakładach pracy raczej niekoniecznie, to już nie ta epoka) Ale też – nie ukrywajmy – pieniądze, osoba wygrywająca turniej zarabia 1,7 mln funtów, osoba, która tylko wystartowała w pierwszej rundzie, zarobiła funtów 48 tysięcy.

Zarobiła… znaczy można opodatkować. Osoba z Polski, zakładamy, płaci podatki w Polsce; już te 48 tysięcy funtów „za start” to po obecnym kursie ze ćwierć miliona, urząd skarbowy uśmiecha się drugą stawką, a jak sukces to nawet danina solidarnościowa patrzy z zaciekawieniem… Zaraz, chwilunia, a co na to Her Majesty’s Revenue and Customs? A HMRC na to: to miło, że do nas przyjechałeś, skoro u nas zarobiłeś, to serdecznie dziękujemy za podzielenie się z nami, dola wynosi 45% (czyli osoba odpadająca w pierwszej rundzie zostawia królowej 21.600 funtów podatku, a wygrywająca drobne 765 tysięcy funtów). Nie wspominajmy już nawet o tym, że HMRC patrzy z uwagą na opaskę z nazwą sponsora i delikatnie przypomina, że czas pobytu w gościnie królowej uważa za czas pracy na rzecz sponsora, zatem odpowiednia część wynagrodzenia od sponsora to też zarobek uzyskany w Anglii, podlegający opodatkowaniu…

Co na to nasz rodzimy urząd skarbowy? Patrzy ze smutkiem na kwit o potrąceniu 45% podatku, bo jednak rodzima stawka niższa. Niższa, a podatek potrącony przez HMRC odlicza się od podatku należnego w Polsce. Uff, tylko do wysokości tego co byloby do zapłaty w Polsce.

Nie zarabia to państwo polskie na wimbledońskich wiktoriach, oj nie zarabia.

Procenty opresji

W roku 2019 kwota składek ZUS* dla przedsiębiorców wynosiła 1316,97 zł.
W roku 2020 kwota składek ZUS dla przedsiębiorców wynosi 1431,48 zł.
Wzrost wynosi 8,7%,

W roku 2019 minimalne wynagrodzenie brutto wynosiło 2250 zł.
W roku 2020 minimalne wynagrodzenie brutto wynosi 2600 zł.
Wzrost wynosi 15,5%.

W III kwartale** 2018 roku przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wynosiło 4580,20 zł.
W III kwartale 2019 roku przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wynosiło 4931,59 zł.
Wzrost wynosił 7,7%.

Nie chce mi się wyliczać jakiemu dokładnie procentowi najniższego wynagrodzenia odpowiada składka ZUS dla przedsiębiorcy, być może będzie rekordowo niska. Taka to opresja dla polskich przedsiębiorców składkami na ZUS.

*w tym NFZ
**dane za IV kwartał będą za parę dni, a pisałem dziś

Powróćmy do starych podatków

Dawno, dawno temu… kiedy nie istniały jeszcze blogi, a internet w Polsce w najlepszym wypadku próbował podnieść główkę, wprowadzono w Polsce podatek dochodowy od osób fizycznych (niektórzy pamiętają). I tak mnie naszło na sprawdzenie: co by było, gdyby utrzymać w pierwotnym kształcie (przynajmniej jeśli chodzi o stawki, a nie o potężnie rozbudowane szczegóły) ówczesny kształt tego podatku z 1992 roku?

Dla tych co nie wiedzą, lub nie pamiętają, na początek opis. Były trzy stawki podatkowe: 20%, 30% i 40%. Pierwsza obejmowała dochody nieprzekraczające (wtedy jeszcze chyba Rada Języka Polskiego kazała to pisać rozdzielnie…) kwoty 64,8 miliona złotych, druga od 64,8 mln zł do 129,6 mln zł, trzecia była przeznaczona dla hektomilionerów o dochodach powyżej 129,6 mln zł. Podatek pomniejszano o kwotę 864 tysięcy złotych, czyli tzw. kwota wolna wynosiła 4 mln 320 tysięcy złotych rocznie.

pit1992

Oczywiście pamiętacie (zyg zyg marchewka), że 1 stycznia 1995 roku wprowadzono denominację złotówki, i wszystkie liczby należy podzielić przez 10 tysięcy – co daje kwotę wolną 432 zł, pierwszy próg 6.480 zł i drugi próg 12.960 zł. To już nie wygląda tak obiecująco, prawda? Ale! W tamtych czasach ceny i pensje rosły po kilkadziesiąt procent rocznie, więc przezorny ustawodawca (wtedy się zdarzał) zapisał mechanizm waloryzacji wszystkich kwot skali podatkowej o wskaźnik wzrostu wynagrodzeń ogłaszany przez GUS (wskaźnikiem wzrostu przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego za III kwartały w porównaniu do tego samego okresu roku poprzedniego, gdyby to kogoś interesowało. Problem w tym, że z uwagi na stan budżetu jakoś szybko tych waloryzacji zaniechano…

Postanowiłem spróbować policzyć, jak powinny te progi wyglądać dzisiaj (pamiętając że stawki też po drodze parę razy zmieniano). Komunikat GUS z listopada 1992 podawał przeciętne wynagrodzenie w III kwartale 1992 roku w kwocie 3.090 tys. zł (po denominacji: 309 zł). Komunikat GUS z listopada 2018 roku podawał przeciętne wynagrodzenie w III kwartale 2018 roku w kwocie 4.580,20 zł. Proste? Oczywiście jest haczyk – wynagrodzenia są podawane brutto, czyli wg stanu na 2018 z uwzględnieniem składek na ubezpieczenie społeczne, a wg stanu na 1992 bez, bo wliczanie składek do wynagrodzenia brutto wprowadzono od 1999 roku. Przeciętne wynagrodzenie z 1992 roku należy więc ubruttowić wskaźnikiem, którym „podwyższano” wszystkie wynagrodzenia w 1999 roku, wynoszącym 123,0164% – zatem do porównania należy przyjąć kwotę 309 x 1,230164 = 380,12 zł. Wychodzi na to, że w latach 1992-2018 przeciętne wynagrodzenie wzrosło: 4.580,12/380,12=12,049, dwunastokrotnie…

Kiedy przemnożymy wszystkie liczby z pierwotnej skali wskaźnikiem 12,049, to mamy następującą skalę podatkową:
– do kwoty 78.077,52 zł podatek wynosi 20% minus 1.041,03 zł
– od kwoty 78.077,52 zł do kwoty 156.155,04 zł podatek wynosi 14.574,47 zł plus 30% nadwyżki nad 78.077,52 zł
– powyżej kwoty 156.155,04 zł podatek wynosi 37.997,73 zł plus 40% nadwyżki nad 156.155,04 zł
(kwota wolna wynosi 5.205,15 zł rocznie, czyli ok. 433,76 zł miesięcznie)

Dla porządku przypomnijmy, że w obecnej skali podatkowej płacimy 18% podatku od dochodu do 85.528 zł, a przy dochodzie ponad 85.528 zł – 15.395,04 zł + 32% nadwyżki ponad 85.528 zł (z kwotą wolną zasadniczo 3.089 zł, ale dla najniższych dochodów dążącą do 8000 zł, a dla wysokich – do zera). Oczywiście jeśli ktoś płaci według tej skali… ale to temat na inną okazję.