o równości sportsmenek

Problem to nienowy, acz ostatnio gorący i głośny głównie za sprawą trans-sportsmenek (dla uniknięcia wątpliwości: chodzi o osoby urodzone jako mężczyźni, które w następstwie procesu tranzycji zostały uznane za kobiety). Na Igrzyskach jedna taka osoba (z Nowej Zelandii) ma wystąpić w podnoszeniu ciężarow, nie wnikałem czy ma szanse na coś więcej czy udział.

U podstaw problem leży rzecz, która nie powinna być kwestionowana: istnieją biologiczne różnice pomiędzy kobietami i mężczyznami, różnice, które przekładają się na możliwości siłowe, wytrzymałościowe i szybkościowe. Nie bez powodu na tym samym dystansie na tej samej bieżni, skoczni czy pływalni mężczyźni osiągają znacznie lepsze rezultaty, i nawet przeciętnie utalentowany/wytrenowany mężczyzna wyprzedzi kobietę-mistrzynię (w dzisiejszych eliminacjach na 100 metrów stylem grzbietowym Australijka McKeown ustanowiła rekord olimpijski czasem o prawie cztery sekundy wolniejszym od reprezentanta Polski Pawła Stokowskiego, który zajął 24. miejsce i nie zakwalifikował się do finału). Co więcej, uważam (choć to już bardziej moje zdanie niż stwierdzenie faktu) że nawet w dyscyplinach, w których pozornie cechy fizyczne nie mają znaczenia – takich jak np. sporty motorowe czy szachy – różnice wynikające z płci biologicznej są istotne, bo na najwyższym poziomie rywalizacji wytrzymałość (będąca pochodną siły) pozwala dłużej utrzymywać najwyższy poziom. Spośród obecnych dyscyplin olimpijskich rywalizacja koedukacyjna ma miejsce chyba tylko w jeździectwie… i o ile kobiety leją mężczyzn w konkursach ujeżdżania (ostatni męski medal w Atlancie w 1996, ostatni męski triumf w Los Angeles w 1984), to w konkursach skoków przez przeszkody oraz we Wszechstronnym Konkursie Konia Wierzchowego (obejmującym obok ujeżdżania i konkursu skoków także przejazd terenowy z przeszkodami) mężczyźni wciąż pozostają niepokonani; przypadek? cóż, nie sądzę, jednak coś innego chyba wchodzi w grę.

Jeżeli zatem mamy osobę, która urodziła się jako mężczyzna (problem w zasadzie nie istnieje przy osobach urodzonych jako kobiety, zwykle startują one w gronie kobiet, a tranzycji dokonują po zakończeniu kariery zawodniczej, jako Zdenka/Zdenek Koubek, Zofia/Witold Smętek czy Heidi/Andreas Krieger) i mogłaby startować z mężczyznami, ale z jakiegoś powodu (mniej więcej można się domyślić z jakiego) woli rywalizować z kobietami – to ma na starcie niewątpliwy przywilej biologiczny, którego rywalki nie są w stanie w żaden sposób nadrobić. Nie ukrywam, że co do zasady jestem przeciwnikiem startu takich osób wspólnie z kobietami.

Zapewne wiele osób spodziewałoby się tu kropki, ale to byłby błąd. Opisałem powyżej sytuację osób po tranzycji, zyskujących nieuzasadnioną przewagę, ale spektrum możliwych przypadków jest dużo szersze. Mamy wszak Stanisławę/Stellę Walasiewicz, mistrzynię olimpijską, o męskim wyglądzie spowodowanym zapewne zespołem Swyera; mamy też Ewę Kłobukowską, matkę dziecku, mistrzynię olimpijską z Tokio, wykluczoną kilka lat później z rywalizacji sportowej jako „nieokreśloną płciowo” z powodu posiadania w organizmie chromosomu Y (mieszanka chromosowów XX i XXY)… Mamy też współczesne biegaczki o naturalnie podwyższonym poziomie testosteronu (często wynikającym z interpłciowości), jak Caster Semenya, do tegorocznych igrzysk w Tokio nie dopuszczono niektórych biegaczek o wysokim poziomie testosteronu. Cały czas można sobie zadawać pytanie, jak zapewnić równość rywalizacji pomiędzy osobami posiadającymi naturalny handicap, a osobami które go nie posiadają?

I tu nagle stajemy przed pytaniem, czy taka biologiczna równość w ogóle istnieje. Dominację Jamajczyków w sprintach w ostatnich latach przez pewien czas tłumaczono posiadaniem przez nich w mięśniach specjalnego typu włókien. Wyniki w biegach długodystansowych mieszkańców Afryki środkowo-wschodniej (od Erytrei po Tanzanię) zwykło się tłumaczyć dostosowaniem do życia w tamtejszych warunkach (na wysokości). Jest nawet film fabularny „Biali nie potrafią skakać” (jego fabuła nie jest tu istotna) i są badania, że pewien wariant genetyczny wpływa na funkcjonowanie ścięgien pozwalając na skakanie wyżej. Wyniki w różnych prostych co do zasady sportach pokazują, że jedni potrafią osiągać w nich wysoki poziom bez trudu, a inni ledwo-ledwo, pomimo że piłka nożna jest popularna na całym świecie, to najludniejsze kraje świata (poza Brazylią) nie notują w niej oszałamiających (lub zgoła żadnych) sukcesów. Czy w ogóle wynikający z genów „talent sportowy” dający przewagę w rywalizacji z innymi (niektórymi lub wszystkimi) jest sprawiedliwy? Nigdy tego nie przeskoczymy.

Starając się zapewnić równość rywalizacji dzielimy startujących na grupy: wg płci, wg wieku (juniorzy), wg wagi (sporty walki), wg stopnia niepełnosprawności… Sposób zaliczania do poszczególnych grup może być dyskusyjny, ale koniec końców inaczej mielibyśmy tylko kategorię open.

popłynąć jak do Tokio i z powrotem

Przyznam, że nadchodzącymi Igrzyskami Olimpijskimi jakoś się zupełnie dotąd nie przejmowałem (co najwyżej okazjonalną myślą, czy w ogóle się odbędą), nawet za bardzo nie wiedziałem kto z polskich sportowców się tam wybiera i po co (po wiktorię i glorię, czy po coubertinowski udział). Mam jedynie świadomość, że w każdej dyscyplinie, a może nawet konkurencji, trzeba spełnić określone wymagania, żeby móc wystartować, inaczej w zasadzie mogliby wystartować prawie wszyscy i byłby jeden wielki radosny bałagan

I tu nagle pojawiła się informacja o naszym może nie tak wielkim i na pewno nie radosnym, ale bałaganie w związku pływackim. Co dokładnie się stało, bardziej wierzę niż wiem, samemu w ogóle nie zgłębiałem zasad kwalifikacji pływaków. Na ile rozumiem, pływaczki i pływacy mieli określone dwa poziomy wyników gwarantujących ich możliwości „na poziomie olimpijskim”, a to minimum A i minimum B (dla każdego stylu i dystansu). Minimum A daje zawodnikowi gwarancję startu indywidualnego, minimum B – gwarancję startu w sztafecie i prawo ubiegania się o start indywidualny, jeśli nie będzie dość takich z minimum A… I tu zdaje się pojawia się regulaminowy kruczek – jak pływaczkę/ka z minimum B zgłosi się tylko do sztafety, to może zapomnieć o starcie indywidualnym; jeżeli natomiast zgłosi się taką osobę do startu i w sztafecie, w i indywidualnie – to jeżeli nie znajdzie się dla niej miejsce indywidualnie, to wypada ze składu całkowicie.

W składzie polskiej reprezentacji pływackiej na Tokio, zatwierdzonym i ogłoszonym na początku czerwca, znalazło się:

  • 9 zawodników z minimum A
  • 7 zawodników z minimum B, zgłoszonych tylko do sztafet
  • 7 zawodników z minimum B, zgłoszonych i do sztafet i indywidualnie.

I co się stało? No tak, nietrudno się domyślić: z tej siódemki z minimum B, zgłoszonych także indywidualnie, zgodę na start dostała tylko 1 osoba. Pozostała szóstka już w Japonii w zasadzie mogła tylko zacząć szukać biletu powrotnego do domu, a tam oburze, gromy, wywiady w mediach… Choć, wybaczcie tę uwagę, na długo wcześniej powinni byli wiedzieć że coś jest na rzeczy, skoro mieli minimum tylko na sztafetę, a zgłoszenie także na start indywidualny, nie wiem na ile zainteresowanym trudno było samodzielnie dotrzeć do warunków wstępu na Igrzyska, rzecz dla nich najważniejszą w ostatniej cztero- czy pięciolatce.

W zasadzie mógłbym o tym wszystkim napisać, ale kiedy próbowałem to wszystko zweryfikować i zrozumieć, jedna rzecz mnie uderzyła jako szczególnie niesprawiedliwa. Otóż – jak wyliczałem powyżej – do Tokio poleciało 7 osób z minimum B, zgłoszonych tylko do sztafet, i 6 osób z minimum B zgłoszonych także indywidualnie, dla których zabrakło miejsca. Ponieważ – jak rozumiem – bez tej szóstki nie dało się skompletować zadeklarowanych sztafet, w wyniku przeprowadzonych „negocjacji” ustalono że trójka z tej szóstki jednak dostanie szansę występu olimpijskiego. Niestety, oznaczało to, że do domu powrócić musi trójka z tych pływaków, którzy z minimum B byli zgłoszeniu tylko do sztafet, parafrazując Kaczmarskiego, MKOl-owi liczba się musi zgadzać…

Nie wydaje mi się, żeby którakolwiek z tych sztafet miała szansę na olimpijski sukces, nie wiem czy mierzyliśmy dla nich wyżej niż udział w finale. Każdy wynik będzie tu gorzki.