Osoba nie całkiem najbliższa

Kiedy po raz pierwszy czytałem rozporządzenie zmieniające rygory stanu epidemii (wiecie, to że pieszo można najwyżej parami, a i to tylko jak macie po co, np. wyprowadzić psa sąsiadów na siódmy spacer), w pewnym punkcie zamrugałem oczami i wyraziłem lekko niepochlebną opinię o kompetencjach legislatora. Potem przetarłem oczy, przeczytałem jeszcze raz, dla pewności sobie rozrysowałem i…

Jeden z nowych przepisów – ten dotyczący możliwości wychodzenia z domu – jest napisany w sposób niezmiernie zawiły. Pomińmy już możliwości rozważań co to są „niezbędne potrzeby” i „bieżące sprawy życia codziennego” (zwłaszcza zestawiając z innymi przepisami, sugerującymi co nimi nie jest…), skupmy się na tzw. stronie podmiotowej. Przepis mówi bowiem o potrzebach:
tej osoby, osoby jej najbliższej, a jeśli osoba przemieszczająca się pozostaje we wspólnym pożyciu z inną osobą – także osoby najbliższej osobie pozostającej we wspólnym pożyciu.

Macie już dość? To dołóżmy do tego definicję osoby najbliższej, sformułowaną w kodeksie karnym (bo tak akurat twórcy rozporządzenia postanowili, że do tej definicji sięgną):
Osobą najbliższą jest małżonek, wstępny, zstępny, rodzeństwo, powinowaty w tej samej linii lub stopniu, osoba pozostająca w stosunku przysposobienia oraz jej małżonek, a także osoba pozostająca we wspólnym pożyciu.

Wszędzie to pożycie, prawda? Przyjmijmy – bo nie chcę tu iść w analizę – że „osoby we wspólnym pożyciu” nazywamy partnerami (czy też wspólnie konkubinatem), niezależnie od płci (jeśli na gruncie prawa karnego to pojęcie rozumie się szerzej, to… trudno, ale nie wydaje mi się). Spróbujmy teraz przełożyć na prostszy język, za czyimi potrzebami właściwie można wyjść z domu?

Zacznijmy od rzeczy prostych. Oczywiście można chodzić za sprawami męża/żony (w polskim rozumieniu, zaznaczmy), dzieci, rodziców, wnuków, dziadków (także pra-, jeśli ktoś posiada), sióstr, braci. Takoż za sprawami rodziców, dzieci etc. małżonka. Takoż za sprawami rodzica adopcyjnego i ewentualnie jego małżonka, jako i dziecka adopcyjnego (i jego małżonka). Oczywiście także za sprawami partnera, co w obecnych czasach jest coraz częstsze przecież.

Dziwnie zaczyna się robić, kiedy próbujemy sobie wytłumaczyć tę drugą część przepisu. Tu już pójdźmy sobie obrazowo – wyobraźmy sobie nieformalną parę mieszkających wspólnie X i Y. X wychodzi z domu (bo lepiej się czuje, czy jakkolwiek) i idzie „za sprawami”. X – oprócz spraw  X, Y oraz „rodziny” X – może załatwiać sprawy całej „rodziny” Y wymienionej w poprzednim akapicie, zatem także dzieci Y, nieformalnej teściowej czy nieformalnego szwagra (jak poczytać uważnie to nawet sprawy aktualnego małżonka Y, jeśli jeszcze się nie zdążyli rozwieść). Wygląda całkiem szeroko, prawda?

I teraz następuje wynikająca z konstrukcji przepisu niespodzianka. Wczoraj X załatwia sprawę mamusi Y, dziś czuje się gorzej i dzwoni czy mamusia Y nie załatwiłaby czegoś dla X. I nagle się okazuje, że relacja „najbliższości” jest nieprzechodnia* – matka Y oczywiście może bez problemu załatwić coś dla swojego dziecka, ale jeśli wyjdzie z domu za sprawami X jako osoby pozostającej we wspólnym pożyciu z tym dzieckiem (zatem „najbliższej” temuż dziecku), to będzie naruszać zakazy ustanowione na czas stanu epidemii.

To, czy faktycznie matce Y by coś groziło za załatwianie spraw dla X, to inna historia, o której tu nie będę pisać (także dlatego, że lada moment przepisy mogą się pozmieniać).

*wiem, to trochę nieprecyzyjne