I znów mamy Dyskusję o tym, czy należy używać jedzenia (w niewielkiej ilości i o niewielkiej wartości) do rzucania w obrazy znanych malarzy (o dużej wartości artystycznej i całkiem pokaźnej, choć nie do końca wiadomo jak wycenialnej, wartości ekonomicznej). Tym razem (po wylaniu w Londynie zupy pomidorowej na van Gogha) w muzeum w Poczdamie potraktowano papką ziemniaczaną obraz Moneta (podobnie jak w Londynie, tak i tu cenny obraz był za szkłem, więc jedynie trochę więcej pracy dla sprzątaczy).
Aktywiści rzucający wiktem pytają: „Czy sztuka jest warta więcej niż życie?”, i w Anglii, i w Niemczech. Zapytacie może, czyje życie, i w jaki sposób oblanie obrazu (ze skutkiem rzeczywistym lub pozornym) ma pomóc w jego ratowaniu? Otóż jak będziemy zgłębiać temat, to aktywiści otwarcie przyznają, że ich celem było przejście z ósmej strony w gazetach na stronę pierwszą. W sumie nihil novi, już Dante miał zapewnić sobie sławę wchodząc na latarnię…
Więc OK, udało się, o akcjach mówią wszyscy (przynajmniej o tych konkretnych, bo czy kolejne w ramach tej kampanii się przebijają przynajmniej lokalnie, to już nie wiem). Czy dzięki temu szeroka publiczność jest bardziej przychylna dla celów akcji? Zaraz, jakie to są te cele… Podpowiem (bo doczytałem, a media podobno nie chcą o tym pisać) – w Anglii chcą zablokowania nowych koncesji na poszukiwanie/wydobycie ropy i gazu, w Niemczech ograniczenia limitu prędkości na autostradach do 100 km/h. OK, nazwijmy to Pierwszym Krokiem, bo w wymiarze praktycznym daje to niewiele (zwłaszcza w Anglii), zapewne da się policzyć – ale żeby miało to jakąkolwiek moc przekonywania…
A bez przekonywania nie będzie niczego. Czytam list niemieckich aktywistów do rządu niemieckiego, i uderza mnie jedno: wyraźne niezrozumienie, że demokracja to – czy nam się to podoba, czy nie – głos większości. Nie sposób mówić o upadku demokracji, jeżeli rząd będzie spełniał postulaty mniejszości, których nie popiera większość (choć rząd niemiecki nie ma problemu z zamykaniem elektrowni atomowych, pomimo że większość Niemców jest dziś temu przeciwna). Jak przekonać większość? Odnoszę wrażenie, że aktywiści wierzą w medialny spisek blokujący Prawdę, i że gdy tylko przedrą się przez spiskową zaporę, to ludzie natychmiast wyjdą ze swojej strefy komfortu (choć nie mówią tym ludziom wprost, że to właśnie będą musieli zrobić).
Nie będę próbował dawać rad, co zrobić. Prywatnie mam przekonanie, że skala koniecznych dolegliwości jest przerażająca, więc każdy będzie wolał próbować „oddalenia tak zwanego kielicha goryczy” (Herbert) i trudno się ludziom dziwić. Aczkolwiek après nous le déluge też nie jest żadną strategią.