jak nie spalić

Krzysztofowi w uznaniu jego dociekliwości, choć bardziej go obchodziło dlaczego, niż jak

Trwa Euro, dziwne choćby dlatego że przenoszone zeszłoroczne, więc powracają dyskusje piłkowe i okołopiłkowe. Nie może zabraknąć więc i tematu nieśmiertelnego spalonego, tego zjawiska magicznego, którego rozumienie ma odróżniać chłopców od mężczyzn (i przypominać o seksistowskim stereotypie że futbol jest dla mężczyzn, bo kobiety nie potrafią zrozumieć co to spalony…).

Co to takiego ten spalony? To co do zasady sytuacja, w której piłka jest zagrywana „do przodu” (przyjmując że przód-tył oceniamy wzdłuż linii bocznej boiska, w kierunku bramki przeciwnika lub własnej) i w momencie zagrania „adresat” zagrania znajduje się „za obrońcami”, czyli między nim a bramką znajduje się najwyżej jeden piłkarz drużyny przeciwnej (zwykle bramkarz, ale nie jest to wcale częścią definicji). Dokładnego brzmienia przepisów nie przytaczam żeby nie zanudzić…

Właśnie: przepisów. Prawnik słysząc o przepisach natychmiast zaczyna myśleć o ich stosowaniu w praktyce, i co tu ukrywać, stosowanie przepisów gry w piłkę nożną (lubię oficjalną angielską nazwę Laws of the Game) to nieustająca zabawa z ocenami sytuacji boiskowych. Sędziowie raz za razem oceniają czy zostały spełnione kryteria takiego czy innego przepisu, czy dane zachowanie zaklasyfikować jako X czy jako Y. Zapytacie może co tu oceniać przy spalonym? No, na sam początek trzeba dostrzec w którym dokładnie ułamku sekundy nastąpiło zagranie (już samo to, że decyduje moment dotknięcia piłki butem czy głową, a nie moment kiedy to dotknięcie się skończyło, niech będzie wskazówką poziomu trudności). Trzeba prawidłowo ocenić w którym dokładnie miejscu znajdował się atakujący, a w którym obrońca (i nie wspominajmy że decydować może czubek buta lub fragment barku, o miejscu gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę nie wspominając). A do tego jeszcze i różne inne regulaminowe niuanse…

Przyjrzyjmy się temu na przykładach, wybrałem sobie parę z meczu Walia-Turcja. Na początek sytuacja, która akurat bramką się nie zakończyła (choć zasadniczo powinna):

Linię spalonego – narysowaną bardzo orientacyjnie – wyznacza jakaś część ciała obrońcy wyróżnionego na biało. Nawet bez tej linii potrafimy stwierdzić, że napastnik wyróżniony na czerwono jest za tą linią, a więc.. Ale ten napastnik to wie, więc sobie tylko spaceruje udając że zabłądził, dzięki czemu jest na pozycji spalonej, ale nie na spalonym (bo nie bierze udziału w akcji). Piłka zostanie natomiast zagrana do napastnika podkreślonego na zielono, który w momencie podania znajduje się przed linią ostatniego obrońcy, i spalonego nie ma… a to wszystko z piłką lecącą parędziesiąt metrów na sekundę i piłkarzami biegającymi w tempie kilku metrów na sekundę, decydować będą centymetry.

Spójrzmy na kolejną sytuację, tym razem to zdobycie drugiej bramki przez Walijczyków.

W zasadzie można zapytać gdzie tu spalony jeśli mamy strzał na bramkę, a nie zagranie do kolegi… Ale spalony może być także wtedy, kiedy kolega znajduje się na pozycji spalonej (bliżej bramki niż obrońcy) i chociaż nie zamierza piłki dotknąć, to daje korzyść swojej drużynie np. zasłaniając bramkarzowi. Czy zatem dryblas zaznaczony na żółto jest na spalonym? Spójrzmy z innego miejsca, decyduje wszak stan rzeczywisty, a nie wybrane ujęcie…

Stąd widać, że po pierwsze raczej jednak bramkarzowi nie przeszkadza w obronie strzału (zielone linie pokazują potencjalne uderzenia), bo znajduje się za bardzo z boku (żółtych linii pokazujących gdzie go byłoby widać zrobiło się aż za dużo). Po drugie zaś – czego nie było widać na pierwszy rzut oka – linię spalonego (czerwoną) wyznacza nam zagubiony gdzieś w rogu pola karnego obrońca, wcześniej ośmieszająco tam ograny, a teraz na dodatek wykluczający nawet pozycję spaloną…

Spalony to w praktyce ciężki kawałek chleba. Po to są na boisku dwaj sędziowie boczni, żeby to lepiej widzieć, po to jest sędzia z telewizorkiem (ścianą monitorów), który przygląda się różnym ujęciom żeby to wszystko ocenić i podpowiedzieć, czy jednak czubek buta był bliżej, czy dalej niż bark.

PS zdjęcia z relacji TVP Sport

refleksje statystyczne

Wyobraźmy sobie organy ścigania, które działają wzorcowo. Wzorcowo, czyli znają doskonale wszystkie przepisy proceduralne i przeprowadzają wszystkie czynności, zwłaszcza dowodowe, bez najmniejszego im uchybienia. Wzorcowo, czyli precyzyjnie, bez naciągania i z uwzględnieniem wszystkich niezbędnych przesłanek składają wnioski do sądu (i innych instytucji). Wzorcowo, czyli sprawę kierują do sądu mając pewność co do winy oskarżonego, opartą na niezbitych dowodach. Wzorcowo, czyli nie popełniają błędu w postępowaniu przed sądem, a kontrdowody obrony nie są w stanie przełamać pewności wynikającej z dowodów oskarżenia.

Zastanówmy się na moment, jaki byłby praktyczny skutek takiego wzorcowego działania. Skoro organy dzałają wzorcowo, to wnioski kierowane do sądu powinny uwzględniać wszystkie za i przeciw, a bilans tej oceny powinien jednoznacznie przemawiać za uwzględnieniem wniosku przez sąd. Analogicznie skoro akt oskarżenia wnoszony jest na podstawie dowodów niepodważalnych proceduralnie, logicznie ani merytorycznie, wykazujących popełnienie przestępstwa przez oskarżonego ponad wszelką wątpliwość – to skazanie oskarżonego powinno być formalnością (koszmar obrony, której zostawałaby walka o wymiar kary). W zasadzie przy takim wzorcowym działaniu należałoby oczekiwać stuprocentowej skuteczności organów…

Takie myśli nasunęły mi się dziś kiedy czytałem, że sądy uwzględniają 99,45% wniosków o podsłuchy. Ton dyskusji wokół tej liczby jest podobny jak za każdym razem, kiedy wspomina się o 98% wyroków skazujących czy 90% uwzględnianych wniosków o tymczasowe aresztowanie… I nie, nie zamierzam twierdzić że organy ścigania (ani sądy) działają wzorcowo (zresztą nie mają 100% skuteczności), tylko że takie wskaźniki bynajmniej nie są dowodem patologii. W orzeczeniu w sprawie ekstradycji Edwarda Mazur amerykański sędzia Arlander Keys przyznał że w ciągu 12,5 roku pracy nigdy nie odrzucił wniosku o ekstradycję, ani nawet nigdy nie był temu bliski (aż do wniosku rządu polskiego o ekstradycję Mazura, oczywiście).

PS opinia społeczna nie chciałaby tak wzorcowo działających organów ścigania, bo wiele spraw – w tym głośnych – czekałoby na osiągnięcie pewności przez organy