stopy, stopy…

Stopy to bez wątpienia to jeden z najgorętszych tematów mijającego roku, i nie chodzi o części ciała ani ich zdjęcia (stópkarze, idźcie sobie gdzie indziej). Stopy procentowe, przede wszystkim te od kredytów hipotecznych, o tym się mówiło rok cały, i przez następny zapewne też się będzie mówić.

O stopach mówiło się, gdyż rosły, i nie było to przyjmowane pozytywnie. Przyznam szczerze, że byłem nawet zdziwiony ludzkim zdziwieniem nad rosnącymi stopami, gdyż jako człowiek stary pamiętam, jak stopy spadały z dużo wyższych poziomów niż dziś. Dość będzie powiedzieć, że kiedy zaczynałem pracę wymagającą liczenia odsetek, to odsetki ustawowe – ustalane rozporządzeniami Rady Ministrów – wynosiły 35% rocznie, a kiedy trzeba było policzyć takie ciut starsze (o rok, góra dwa), to przekraczały i 50%; w sumie gdyby zastosować dzisiejszą formułę opartą o stopę referencyjną NBP, to odsetki ustawowe spokojnie przekraczałyby 50% (dziś tylko 12,25%). I tak, wiem, że dziś stopy są najwyższe od jakichś 20 lat…

W każdym razie ja trochę o czymś innym może. W dyskusjach o stopach często się narzeka, dlaczego nie ma u nas kredytów o stałej stopie, skoro na świecie są. Otóż dostępność stałych stóp procentowych zależy w głównej mierze od stabilności inflacji – tam, gdzie jest ona na stabilnym (i niewysokim, dodajmy) poziomie, tam banki pożyczają od ludzi pieniądze na stały procent i pożyczają innym ludziom na nieco wyższy stały procent (opowieściami o tym, że banki nie potrzebują cudzych pieniędzy, żeby pożyczać innym, zajmiemy się może przy innej okazji, bo to jednak głównie bajki i konstrukcje doktrynalne), zarabiają bowiem na pośrednictwie. U nas kredyty o stałej stopie też były dostępne (zwłaszcza przed hiperinflacją lat 80-tych), a potem…

A potem przyszedł Pan Profesor Balcerowicz i zarządził (z małą pomocą parlamentu) co następuje:
Uchyla się nałożone na banki obowiązki dotyczące zapewnienia uprzywilejowań i preferencji w zakresie dostępu do kredytów, oprocentowania kredytów i warunków ich spłaty, oraz postanowienia umów kredytowych ustalające oprocentowanie kredytów według stawek stałych i preferencyjnych„.

To jak miało być wtedy ustalane oprocentowanie, zapytacie? Otóż… nijak, w zasadzie. Generalnie banki miały je ustalać tak, żeby było dobrze – dlatego w tamtych czasach (przez dekadę co najmniej) stopy procentowe były ustalane „uchwałami zarządów banków”. Gdzie dobro konsumenta, zapytacie? Otóż… takie pojęcie wtedy w zasadzie nie istniało. To przyszło dopiero na przełomie tysiącleci, kiedy w procesie stowarzyszeniowym zaczęliśmy dostosowywać nasze prawo do europejskiego… Wtedy, mówiąc szczerze, w umowach kredytowych pojawiły się zastrzeżenia, jakie parametry powinny uwzględniać zmiany stóp procentowych wprowadzane przez banki uchwałami zarządów. Przypomnijmy jednak, że na początku tysiąclecia to stopy procentowe głównie spadały, a nie rosły, więc takie jednostronne obniżenie oprocentowania kredytu z 32% na 30% raczej było w interesie konsumenta i nikt normalny nie żądałby unieważnienia klauzuli umożliwiającej takie obniżenie.

Ale świadomość konsumencka rosła (w tym świadomość tego, że w umowach nie bardzo można zapisywać takich jednostronnych postanowień), i wtedy (znów trochę śladem Zachodu) w umowach pojawił się WIBOR. W tamtych czasach jego zaletą było, że był ustalony wg zasad, które wydawały się niezależne od poszczególnych banków, nawet jeśli mało kto wiedział jak się dokładnie ten WIBOR ustala i kto to robi (ustala się go podobnie do do średniego kursu walut NBP, więc gdyby ustalał go NBP…) W każdym razie był sobie jednoznaczny wskaźnik, który na dodatek bardziej malał niż rósł, wszyscy byli w zasadzie zadowoleni.

Tu jeszcze można wspomnieć o wkładzie, jaki w zamieszanie stopami wprowadziły przepisy o kredycie konsumenckim – znów w ślad za przepisami unijnymi nakazano informowanie klienta o ewentualnych zmianach stóp, chyba że stopa umówiona była oparta o ustalony niezależny parametr. Każdy chce uniknąć niepotrzebnej korespondencji (Poczta Polska robi smutną minę) o tym, że w wyniku zmiany tego i tego stopa procentowa zmalała do…, więc tym chętniej takie niezależne parametry wprowadzano do umów.

A potem przyszły kolejne przepisy unijne (tzw. rozporządzenie BMR), które regulowały tworzenie takich wskaźników jak WIBOR i ich stosowanie w umowach kredytowych. I nagle… ten sam w zasadzie WIBOR, który dziś jest uważany za podejrzane szacher macher, od grudnia 2020 jest oficjalnie zatwierdzony jako wskaźnik referencyjny zgodny z rozporządzeniem BMR. Mało kto zwracał wtedy na to uwagę, bo WIBOR od lat był stabilnie niski, a od wybuchu pandemii spadł do prawie zera. A kilka miesięcy później stopy zaczęły rosnąć…

Gdyby to kogoś interesowało, to WIBOR od półtora miesiąca nieprzerwanie maleje (choć stopy NBP nie uległy zmianie), na razie do poziomu z sierpnia 2022, a nie z grudnia 2019.

Ponieważ kończy się niesławny raczej rok 2022, to życzę wszystkim, aby stopy w 2023 raczej malały, zarówno kredytobiorcom hipotecznym, jak i pozostałym. Procentowe, oczywiście.