wystrzałowego

Wyobraźcie sobie, że zamierzacie przyjemnie spędzić długi wieczór w miłym towarzystwie, przy trunkach, muzyce i sympatycznych zajęciach. Ciemno się na dworze zrobiło (wiadomo, w zimie dzień krótki), zaczynacie się rozgrzewać…

Nagle w ogrodzie za domem coś wybucha. Raz, drugi. Patrzycie z niedowierzaniem, może z przerażeniem. Po chwili spostrzegacie że za wybuchem idą smugi pocisków, w popłochu odskakujecie od okien. Pękają szyby, kanonada za oknem nasila się.

Do domu wskakują podejrzane, zamaskowane, uzbrojone typy. Jesteście wystraszeni na śmierć. Typy tymczasem rozglądają się po domu, czegoś szukają. Znaleźli fajerwerki przeznaczone na strzelanie po północy. Co oni robią??? Biorą i odpalają je w salonie, w waszej obecności. Co za hałas, co za błyski, co za smród, przecież oni wszystko tu poniszczą…

Wszystkim tym, którzy potrafią witać Nowy Rok/świętować dowolną inną okazję bez walenia petardami i fajerwerkami, życzę spokojnego roku 2024. Pozostałym życzę takiego wieczoru jak opisano powyżej, w końcu to mniej więcej ich wizja świętowania, tylko na ich własnym podwórku, a nie na cudzym.

w kibbutzu, jak to w kibucu

Kibuc to taka jakby wieś, niewielkie skupisko ludzi, wszyscy się znają. Nie będę tu akurat rozwijał historii, teorii ani praktyki kibbutzu, zamierzam opowiedzieć tylko krótką historyjkę. Mieszkali sobie w jednym kibucu niejaka Margalit i niejaki Gadi. Pobrali się, mieli dzieci (później dzieci sprawiły im wnuki). Po jakimś czasie się rozwiedli, mieszkali dalej w tym samym kibucu. Gadi zamieszkał w tym samym kibucu z niejaką Efrat, młodszą od Margalit o 9 lat, która miała swoje dzieci i wnuki.

7 października 2023 roku do kibucu, w którym mieszkali Margalit, Gadi i Efrat, wtargnęli hamasowscy bandyci. 78-letnia Margalit, Gadi, córka i wnuczki Efrat został uprowadzone do Strefy Gazy i przetrzymywani jako zakładnicy. Efrat została zamordowana we własnym domu.

Dziś hamasowscy bandyci zwolnili pierwszą grupę zakładników. Wśród 13 uwolnionych Izraelczyków jest Margalit, jest Doron, córka Efrat, jest dwuletnia Awiw, wnuczka Efrat, jest pięcioletnia (piąte urodziny „obchodziła” uwięziona w hamasowskim tunelu) Raz, wnuczka Efrat. Gadi nadal jest przetrzymywany.

lustereczko powiedz przecie…

…co jest za nami?

Jeżdżę regularnie samochodem już parę dekad, odruch zerkania w lusterka – centralne lub boczne – mam wyrobiony. Na tyle wyrobiony, że chodząc pieszo – zwłaszcza przy wymijaniu ludzi – łapię się na tym, że chcę zrobić szybkie spojrzenie w bok, w kierunku nieistniejącego lusterka (które czasem zupełnie by się przydało, nawet śmialiśmy się z żoną że mógłbym sobie zainstalować, pewnie w jakichś śp. Google Glasses wyświetlacz mógłby być połączony z kamerką umieszczoną za uchem).

Zacząłem w tym roku trochę jeździć na rowerze, w zasadzie wyłącznie na miejskim (stację mam o kilometr od domu, przyjemny spacer na rozgrzewkę i roztrenowanie po). Nie jeździłem od ho-ho-ho, jeżeli powiem od XX wieku to pewnie się nie pomylę, w każdym razie sam nie wiedziałem na ile na początek będę trzymał pion (nie przewracam się). I jedna rzecz mnie w tych wszystkich współczesnych rowerach uderzyła: brak lusterek. Wiem, nie są obowiązkowe, wiem, trudno je umieścić tak, żeby się dobrze trzymały i nie przekręcały się (nie mówiąc o tłuczeniu się czy urywaniu). Niemniej ilekroć mam wykonać jakikolwiek manewr i w tym celu obracać się przez ramię, to bardzo mocno odczuwam, że mi tego lusterka brakuje (pewnie jakbym miał własny rower to dawno bym kombinował jeśli nie z lusterkiem, to z uchwytem na telefon, który by wyświetlał obraz z kamery selfiakowej).

Do pisania tej notki sprowokował mnie głośny dziś incydent pomiędzy autobusem a rowerem gdzieś w Łodzi, kiedy to rowerzysta raźno jechał środkiem drogi (przy linii środkowej), a kierowca autobusu równie raźno postanowił go wyprzedzić, lecz pojechał także blisko linii środkowej, przez co doszło do drobnej kolizji (rowerzysta się przewrócił nie wpadając pod koła autobusu, stanu pojazdów nie badałem). Zostawię na uboczu szczegółowe rozważania kto zawalił (moim zdaniem obaj), tu wyrażę tylko jedną myśl: otóż gdyby ten rowerzysta miał w swoim rowerze lusterko, to najprawdopodobniej… wróć, miałby dużą szansę zauważyć w lusterku wielki zaczynający wyprzedzanie autobus, wystarczyłoby zjechać o pół metra w prawo (zgodnie z przepisami o ruchu drogowym), żeby do incydentu nie doszło.

Kochajcie swoje lusterka, zupełnie nie narcystycznie.

wersja oszczędnościowa

Jest sobie taki mniej chyba znany (w dzisiejszych czasach trudno powiedzieć na ile coś stało się znane, a na ile nie) serial wyprodukowany przez Amazona i dostępny chyba tylko na jego platformie Amazon Prime pod tytułem „Upload” (polecam serdecznie!). Przedstawia on wizję świata z nieodległej już przyszłości, w której przed śmiercią można swoją świadomość załadować do rzeczywistości wirtualnej i „cieszyć się” życiem po śmierci oferowanym w prywatnych „hotelach”. Oczywiście, standard tego życia zależy od zasobności niezupełnie wirtualnego portfela (czy to zabranego ze sobą „do grobu”, czy to udostępnianego przez żyjących) – a najniższym poziomem oferty są „dwugigowcy”, czyli muszący przeżyć miesiąc na pakiecie danych 2GB, co wystarcza na powolne snucie się w suterenach (intensywniejszy ruch czy emocje zjadają więcej danych), niby życie, ale co to za życie…

Przypomniał mi się ten serial, kiedy wczoraj „zwariował” portal Twitter – po krótkim okresie powszechnego zdziwienia komunikatami „Limit dostępu został przekroczony”, sam Geniusz Południowoafrykańskiej Doliny Krzemowej wyjaśnił, że w trosce o najwyższą jakość usług musiał czasowo wprowadzić limity postów, jakie może użytkownik zobaczyć w ciągu dnia (obecnie chyba 1000 dziennie dla zwykłego użytkownika, i 10x więcej dla użytkownika płacącego abonament, nie wystarcza na pół dnia normalnego korzystania). Nie rozwodząc się nad przyczynami, efekt jest taki, że nie widzę tweetów napisanych dziś po godzinie 9 (bo wyczerpały limit), i być może nie zobaczę ich już wcale – bo kiedy limit się odnowi o północy (powiedzmy), to na razie wygląda to jakby zaliczał się tylko na nowe. Powszechny jest śmiech, że trzeba uważać co się czyta, bo się limit zmarnuje na głupoty… (jakby na Twitterze duża część czasu to nie były po prostu głupoty, napisałbym większość, ale nie chcę deprecjonować kont podających interesujące informacje). Niby życie, ale co to za życie…

I nagle przemknęła mi przez myśl, że ta sytuacja jest poniekąd metaforą naszej sytuacji. Jesteśmy przyzwyczajeni, że pewne rzeczy są dostępne w sposób praktycznie nieograniczony (ok, dostępnymi pieniędzmi). Woda? Leci z kranu – dopóki nagle się nie okaże, że przestaje lecieć; zwykle pomyślimy, że to tylko awaria, ale coraz bardziej realna staje się rzeczywistość, w której wody będzie po prostu za mało, miewamy już racjonowanie wody w miesiącach letnich, bo opadów za mało i za mocno wyeksploatowaliśmy wody podziemne. Prąd? Jest w gniazdku – choć bliżej nam do sytuacji, w której nie będzie dostępny o każdej porze, bo nie o każdej porze da się go wyprodukować z dostępnych źródeł. Żywność wszelkiego rodzaju? Jest w sklepie w szerokim wyborze, ale jeżeli zmniejszy się produkcja zbóż, mleka czy mięsa, to nagle się okaże, że wybór zostanie zmniejszony do artykułów bardziej podstawowych i dużo mniejszej ilości (w sumie pisałem kiedyś, że nie mam nic przeciwko, aby w sklepie czegoś brakowało). Internet? Leje się do nas gigabajtami (nie zliczę ile mogę wykorzystać, a tego nie robię), ale jeśli ktoś ograniczy dostępność łącz i przestrzeni dyskowych do zapisywania wszystkiego co się chce w internecie umieścić, czy to Błyskotliwe Rozważania, czy filmiki z zabawnymi pieskami… Niby będzie to życie, ale… będzie to życie jak przez setki lat, zanim się przyzwyczailiśmy do standardu wygodnego (żeby nie powiedzieć wygodnickiego) życia Pierwszego Świata?

migawki cmentarne

Stoję przy grobie dziadków. Dwa groby dalej wiatr przewraca doniczkę z wielką kępą chryzantem (plastikowa to niedociążona), więc podchodzę by postawić z powrotem, zerkam na płytę. Matka, żyła lat 101, zmarła w 1998. Córka, urodzona w 1920, zmarła w 2022. Dziadkowie wydają się przy nich młodziakami, a przecież żyli powyżej 85 lat każde.

Na grobie stoją w różnych miejscach kwiaty, głównie chryzantemy – cięte, doniczkowe i sztuczne. Dostrzegam jakieś owady pszczołopodobne (mimo że listopad, ale taki złoty polski) – siadają głównie na kwiatach doniczkowych, sztuczne omijając ze wstrętem.

Zawsze mnie fascynuje co ludzie potrafią wymyślić w aranżacji grobów (wiele przykładów już wcześniej wrzucałem czy opisywałem). W tym roku moją uwagę zwróciły wysokie na półtora metra, proste czarne płyty postawione na sztorc, na których wypisano nazwiska zmarłych. Nie mogłem się oprzeć myśli, że ich funkcją było ułatwienie odnalezienia grobu, w sumie wszystkie wyróżniające się z daleka pomniki wydają się do tego zmierzać.

Edward łączy dynastie

Pisałem kilka miesięcy temu, że kiedy król brytyjski Edward VII (OK, wtedy jeszcze jako książę Albert) wziął za żonę księżniczkę Aleksandrę, córkę króla duńskiego – która wlała w żyły dynastii Windsorów (tak naprawdę Koburgów, a historycznie Wettynów) dawkę krwi piastowskiej, nawet jeśli solidnie przez pokolenia rozrzedzonej. A co płynęło w żyłach Edwarda?

Otóż matką jego była królowa Wiktoria, a ojcem książę Albert z Saksonii-Coburga-Gothy.
Zaś ojcem królowej Wiktorii był książę Edward, a matką księżniczka Wiktoria z Saksonii-Coburga-Saalfeld.
Zaś ojcem księcia Edwarda był król Jerzy III, a matką księżniczka Szarlota z Meklemburgii-Strelitz.
Zaś ojcem Jerzego III był książę Fryderyk Ludwik, a matką księżniczka Augusta z Saksonii-Gothy.
Zaś ojcem księcia Fryderyka był król Jerzy II, a matką Karolina z Ansbachu z domu Hohenzollernów.
Zaś ojcem Jerzego II był król Jerzy I, a matką księżniczka Zofia Dorota z Celle.
Zaś ojcem Jerzego I był książę Ernest August z Hanoweru, a matką Zofia Dorota z Wittelsbachów.
Zaś ojcem Zofii Doroty był Fryderyk V z Palatynatu, a matką królewna Elżbieta Stuart.
Zaś ojcem Fryderyka V był Fryderyk IV, elektor Palatynatu, a matką księżniczka Luiza Joanna Orańska.
Zaś ojcem Fryderyka IV był Ludwik VI, elektor Palatynatu, a matką księżniczka Elżbieta heska.
Zaś ojcem Ludwika VI był Fryderyk III, elektor Palatynatu, a matką księżniczka brandenburska Maria z Hohenzollernów.
Zaś ojcem Marii był książę Kazimierz z Hohenzollernów, a matką księżniczka bawarska Zuzanna z Wittelsbachów.
Zaś ojcem Kazimierza był książę Fryderyk z Hohenzollernów, a matką królewna Zofia.
Zaś matką Zofii była królowa Elżbieta Rakuszanka, a ojcem król Kazimierz Jagiellończyk.

I tak oto Edward VII złączył w swoich dzieciach krew Jagiellonów z krwią Piastów, przekazując ją dalej świętej już pamięci prawnuczce Elżbiecie II i jej potomkom, którzy teraz tron Wielkiej Brytanii obejmą.

Oczywiście, gdyby pogrzebać w tych wszystkich kolejnych rodach, to pewnie tych domieszek mogłoby się i więcej znaleźć, ale póki co nam chyba wystarczy.

jak grać żeby nie przegrać

Piłkarz Krychowiak grał w rosyjskim Krasnodarze. Kiedy Rosja napadła na Ukrainę, piłkarz Krychowiak nie bardzo chciał grać dalej w Krasnodarze, więc zaczepił się w Atenach – ale jakoś po kilku miesiącach już go nie chcieli. Piłkarz Krychowiak wrócił więc do Krasnodaru, ale grać mu się za bardzo nie uśmiechało – nie tylko dlatego że wojna za rogiem (bo nie w Krasnodarze), ale także dlatego że na jesieni mundial w Katarze, a piłkarze grający w Rosji z polską reprezentacją na mundial nie pojadą. W ostatniej chwili złapał fuchę w Arabii Saudyjskiej…

I tu się zaczyna dziać coś dziwnego. Otóż niektórzy polscy żurnaliści sportowi z niezrozumiałych przyczyn zaczęli traktować Arabię Saudyjską jako kraj równy putinowskiej Rosji, formalnie powołując się na udział Saudyjczyków w wojnie domowej w Jemenie. Zapytani o to, czy zaprawdę nie widzą różnicy pomiędzy ordynarną agresją zmierzającą co najmniej do oderwania części niepodległej Ukrainy (a de facto, czego Putin nie kryje, do podporządkowania sobie całości Ukrainy), a interwencją – polegającą głównie na nalotach – wspierającą legalny i uznany międzynarodowo rząd Jemenu, atakowany (i w zasadzie wygnany) przez rebeliantów Houthi, zachowują się jak rasowi rosyjscy propagandyści, sięgając nawet po argument z rasizmu, że niby „to co, białe ofiary nalotów na Ukrainie wam przeszkadzają, a ciemnoskóre ofiary nalotów w Jemenie już nie?”.

Logika ta jest fascynująca, bo jako żywo nie słyszałem słowa protestu, kiedy rosyjskie pociski zabijały ciemnoskórych Syryjczyków podczas wojny domowej w Syrii, a finansowani przez Saudyjczyków rosyjscy żołnierze mordowali ciemnoskórych Libijczyków podczas wojny domowej w Libii (wtedy rosyjskie kluby były OK). Ot, rozumiecie, najwyraźniej są lepsi i gorsi ciemnoskórzy, bo jednych żal tak straszliwie, a drugich – wcale, w zależności od tego którzy byli przeciwko rosyjskiej stronie.

Piłkarzy Krychowiak dał sobie szansę i być może na mundial do Kataru pojedzie (nie wnikam w jakiej będzie formie po tym kopaniu piłki u Saudyjczyków). Żurnaliści mieli szansę, ale nie z niej nie skorzystali.

Tadzio

Jakiekolwiek podobieństwo do dowolnych kont na portalach społecznościowych lub rzeczywistych osób bądź spółek jest zupełnie przypadkowe.

Jest sobie na pewnym portalu społecznościowym użytkownik, na imię mu Tadeusz, na nazwisko Podmiejski, sądząc po zdjęciu profilowym gość w średnim wieku. Ten Tadeusz pisze gromkimi słowami o różnych ludziach i wydarzeniach, i jednocześnie czasem się oburza, kiedy próbować go pytać o różne sprawy spoza portalu. Ostatnio się oburzył, że ktoś ma coś do powiedzenia na temat jego rodziny…

Wokół Tadeusza często spotyka się pewną Anetkę (sama tak się określa, nawet w nazwie konta), nawet kiedyś o nim napisała per „mój mąż”. Nikomu w akta stanu cywilnego patrzeć nie będziemy, ale wiecie, taka sprawa, Anetka ma też konto na innym portalu, używa tam tego samego zdjęcia i wrzuca te same teksty czy zdjęcia – tylko tam oficjalnie jako Aneta Bobecka. I, co ciekawe, pani Aneta Bobecka chwali również prowadzeniem firmy Templariusz, z elegancko zaprojektowaną stroną pod adresem templariusz kropka com kropka pl.

Jeżeli pogrzebiemy sobie chwilę w publicznie dostępnych danych Krajowego Rejestru Sądowego, to można się dowiedzieć, że adres strony templariusz etc należał jeszcze niedawno (parę lat temu) do spółki Templariusz sp. z o.o. (spółka zmieniła nazwę na inną kilka miesięcy po tym, jak pani Aneta otworzyła firmę). Prezesem i większościowym wspólnikiem spółki Templariusz (która wcześniej nazywała się Doppelkomfort) był Józef Kisiel, starszy pan, długo w tej roli nie pociągnął, a krótko po tym jak pozbył się spółki (i jej nazwy), spółka została zlikwidowana przez sąd jako wydmuszka (znaczy żadnego majątku, tylko jakaś przypadkowa nazwa i niezainteresowany spółką nowy właściciel i prezes, rutynowa procedura), zresztą za czasów pana Józefa nawet obowiązkowe składanie w sądzie sprawozdań finansowych spółki się nie przyjęło.

Nie przyjęło się też w innej spółce, w której pan Józef wcześniej chwilę prezesował… a która przypadkiem nazywała Doppelkomfort PL (wszystkie te firmy działają w tym samym województwie i mają podobny rodzaj działalności). Co ciekawe, w firmie Doppelkomfort PL pojawiał się również – w charakterze właściciela, członka zarządu, prokurenta – niejaki Tadeusz Marcin Kisiel, jego Pesel mówi, że chłop obecnie po pięćdziesiątce.

Jak myślicie, czy to przypadek że nasz Tadeusz Podmiejski obraża się na pytanie, czy warto kupić wystawiony na internetowej giełdzie dług Tadeusza Marcina Kisiela w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych?

patrzę na mapę Ukrainy

Widzę: krainę zajętą przez zielone ludziki na wschodzie głęboko, z udawanymi pretensjami rozciągającymi się na północ w stronę granicy rosyjskiej i nieco na zachód, w formalnych granicach obwodów ługańskiego i donieckiego.

Widzę: na południu okupowany przez Rosję Krym.

Widzę: atak putinowski od południa i od wschodu, który teoretycznie miałby zmierzać do przejęcia kontroli nad kolejnymi kradzionymi Ukrainie terytoriami.

Widzę: atak putinowski od północnego wschodu, na Sumy i Charków.

Widzę: atak putinowski od północy, z kraju usłużnego Łuki, idący na Kijów po obu stronach Dniepru.

Widzę: wrzesień 1939, II Rzeczypospolitą z jej frontami od Gdyni po Suwałki i od Kłobucka po Sanok.

Widzę: oczami wyobraźni już prawie, bo rozdzielczość mapy nie pozwala, malutki Ostriw Zmijinyj, ukraińskie Westerplatte, gdzie ukraiński dowódca został nowym Cambronnem, odpowiadając na wezwanie do poddania się: російський військовий корабель, іди нахуй

Путин хуйло.

СЛАВА ГЕРОЯМ!

nasza Elżunia, czyli o rod(owod)ach monarszych

Poznałem tę historię niedawno, gdzieś tak od środka. Być może ją już znacie, być może nie, w każdym razie spisałem ją, bo potem o sprawie zapomnę, a już na pewno nie będzie mi się chciało ponownie jej odtwarzać. Zatem: dawno, dawno temu…

Mieszko i Dobrawa z Przemyślidów spłodzili Bolesława.
Bolesław i Emnilda słowiańska spłodzili Mieszka.
Mieszko i Rycheza lotaryńska spłodzili Kazimierza.
Kazimierz i Dobroniega z Rurykowiczów spłodzili Władysława.
Władysław i Judyta z Przemyślidów spłodzili Bolesława.
Bolesław i Zbysława ruska spłodzili Władysława.
Władysław i Agnieszka z Babenbergów spłodzili Bolesława i Mieszka.

Tu się na chwilę zatrzymamy – w sumie do tego miejsca właściwie jedziemy szkolnymi podręcznikami – bo nam się troszeczkę historia rozchodzi w różne strony. Ale nie uprzedzajmy faktów…

Bolesław wrocławski i Krystyna spłodzili Henryka.
Henryk i Jadwiga z Meranii spłodzili Henryka.
Henryk i Anna z Przemyślidów spłodzili Bolesława.
Bolesław legnicki i Jadwiga spłodzili Henryka.
Henryk i Elżbieta Bolesławówna spłodzili Bolesława.
Bolesław legnicki i Małgorzata z Przemyślidów spłodzili Wacława.

A w inną stronę poszło tak:

Mieszko raciborski i Ludmiła czeska spłodzili Kazimierza.
Kazimierz opolski i Wiola spłodzili Władysława.
Władysław i Eufemia Odonicówna spłodzili Mieszka cieszyńskiego.
Mieszko (o matce kroniki milczą) spłodził Kazimierza.
Kazimierz i Eufemia mazowiecka spłodzili Annę.

Co podział dzielnicowy rozłączył, niech biskup połączy:

Wacław legnicki i Anna cieszyńska spłodzili Ruprechta.
Ruprecht legnicki i Jadwiga żagańska spłodzili Barbarę.

Teraz następuje wyjście poza piastowskie włości.

Rudolf saski i Barbara legnicka spłodzili Barbarę.
Jan Hohenzollern Alchemik i Barbara spłodzili Dorotę.

Po czym przenosimy się do państwa duńskiego.

Christian I duński i Dorota spłodzili Fryderyka I.
Fryderyk I duński i Anna brandenburska spłodzili Chrystiana III.
Chrystian III duński i Dorota saska spłodzili Jana.
Jan ze Szlezwiku i Elżbieta z Brunszwiku spłodzili Aleksandra.
Aleksander ze Szlezwiku i Dorota spłodzili Augusta Filipa.
August Filip ze Szlezwiku i Maria Sybilla spłodzili Fryderyka Ludwika.
Fryderyk Ludwik ze Szlezwiku i Luiza Szarlota spłodzili Piotra Augusta.
Piotr August ze Szlezwiku i Zofia heska spłodzili Karola.
Karol ze Szlezwiku i Szarlota spłodzili Fryderyka Karola Ludwika.
Fryderyk Karol Ludwik ze Szlezwiku i Fryderyka spłodzili Fryderyka Wilhelma.
Fryderyk Wilhelm ze Szlezwiku i Luiza Karolina heska spłodzili Chrystiana.
Chrystian IX duński i Luiza heska spłodzili Aleksandrę.

I tak oto w tej podróży przez wieki, epoki i pokolenia docieramy na Wyspy.

Edward VII i Aleksandra duńska spłodzili Jerzego V.
Jerzy V i Maria spłodzili Jerzego VI.
Jerzy VI i Elżbieta spłodzili Elżbietę II.

Nasza ci ona? No nasza. Oczywiście, spokojnie można było rozpisać inne meandry drzewa genealogicznego, wszak niejedna matka i żona w tej wyliczance wywodziła się z takiej czy innej gałęzi Piastów. Niezmienny pozostaje jednak fakt, że królowa Elżbieta II jest potomkinią Piasta (czeskiego Przemysła Oracza zresztą też). Podobnie jak zresztą większość władców europejskich, bo Chrystian IX wżenił swoje dzieci w inne rody królewskie, ale to już temat na inną opowieść…