na falach covida

O chorobie zwanej COVID-19 wiemy dziś wiele (zwłaszcza jak na czas, jaki z nią dotąd spędziliśmy), a jednocześnie tak mało. Wiemy, że najprawdopodobniej rozeszła się z targu zwierzęcego w chińskim mieście Wuhan, ale nie na pewno. Wiemy w jaki sposób atakuje organizm, ale nie potrafimy powiedzieć u kogo jaki przebieg wywoła. Wiemy, że wywołujący ją koronawirus SARS-Cov-2 mutuje raz za razem (jak zapewne każdy wirus), ale nie wiemy gdzie i kiedy jaka mutacja nastąpi ani jaki będzie jej efekt dla roznoszenia i przebiegu choroby. Wiemy, że szczepionki przeciw tej chorobie działają (nie w sposób stuprocentowy ale działają), ale nie potrafimy w niezawodny sposób zwalczać jej rozwoju u konkretnych osób. Wiemy, że choroba rozchodzi się falami…

No właśnie. Teoretycznie wszędzie przychodzą fale chorych, ale nawet sposób ich „rozchodzenia się” potrafi zadziwić. Pod wpływem pewnej dzisiejszej dyskusji aż postanowiłem to sobie podsumować – zapisałem sobie dane z dostępnych w Google statystyk, a nawet wykresy rozwoju choroby w różnych krajach…

Wykresy nie są może na pierwszy rzut oka bardzo czytelne, dlatego teraz sobie trochę o nich popiszemy. Skupimy się na grubej niebieskiej linii, która pokazuje średnią z 7 kolejnych dni, dzięki czemu unikamy przynajmniej części problemów wynikających z nieregularnym raportowaniem (pisałem o tym np. tutaj).

Pierwsza fala przyszła zimą 2020 roku, wtedy wywoływała chyba największe przerażenie. We Francji, gdzie ludzie wychodzili na balkony klaskać lekarzom, szczyt zakażeń przypadł 1 kwietnia na poziomie 4537 przypadków, tego samego dnia szczyt osiągnęła Hiszpania z poziomem 7800. W Niemczech szczyt wypadł dzień później na poziomie 5837, w Wielkiej Brytanii natomiast „dopiero” 24 kwietnia z poziomem 4827. A u nas? Na naszej wsi spokojnej, wsi wesołej fala była lekkim, rozlanym wezbraniem tylko, z kulminacją 26 maja na jakże skromnym poziomie 401, myśleliśmy że jesteśmy takimi szczęśliwcami

Druga fala zakażeń przyszła jesienią, wzmacniając mit o „chorobie sezonowej jak grypa”. Tym razem szczyt pierwsza osiągnęła Hiszpania, bo „już” 4 listopada, ze średnią 21129. Cztery dni później szczyt zanotowała Francja z poziomem 53447, a zaraz potem – bo już w święto narodowe 11 listopada – my, tym razem osiągając średnią 25611. Kilka dni po nas Brytyjczycy wyhamowali na 25239, za to Niemcy na swój szczyt czekali aż do 21 grudnia (25280). A tymczasem…

…na Wyspach Brytyjskich już wzbierała kolejna fala, napędzana tzw. mutacją angielską (Alfa). W Wielkiej Brytanii szczyt zanotowała już 9 stycznia na poziomie 59660. Wariant szybko się rozniósł w Hiszpanii, gdzie szczyt osiągnął 26 stycznia (poziom 37011). W innych krajach Alfa rozkręcał się aż do wiosny – u nas przyniósł szczyt 1 kwietnia na poziomie 28878, we Francji 14 kwietnia (poziom 42225), a w Niemczech 25 kwietnia (21596). Widzicie te kolejne górki na wykresach?

Po Alfie mieliśmy nadzieję na to, że już trochę z górki, zwłaszcza że ruszyła akcja szczepień. I co? Oczywiście pojawił się nowy wariant (pochodzenia indyjskiego), zwany Deltą. Spowodował letnią falę z kulminacją 21 lipca na Wyspach (na poziomie 47114) i w Hiszpanii (25464), a we Francji 5 sierpnia (25201). W Niemczech i Polsce takiej letniej kulminacji nie było, bo zaczekała do jesieni – nad Renem Delta szczyt osiągnął 30 listopada (58134), nad Wisłą 7 grudnia (23246). I kiedy teraz patrzyliśmy na opadanie krzywej, zaczął się plenić południowoafrykański wariant Omikron, który we Francji, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii bije rekordy i nie ma pewności czy się zatrzymuje (a u nas jeszcze nie zaczął)…

Odpowiedzi na pytanie, czemu te fale rozchodzą się tak nierównomiernie, nie mam (nikt chyba nie ma). Po prostu pamiętajmy, że nie ma prostych prawd i prostych odpowiedzi.

PS ten wpis jest oczywiście pewnym skrótowym opisem przebiegu pandemii

zdarza się, ale…

Finałowy wyścig o mistrzostwo świata. Obrońca tytułu i pretendent startują mając tyle samo punktów, przy czym z uwagi na takie a nie inne przepisy regulaminu (art. 7.2) to pretendent jest wyżej w tabeli – więc jeśli obrońca tytułu nie zdobędzie w finałowym wyścigu więcej punktów od pretendenta, to nie obroni tytułu. Zdarza się.

Siedem okrążeń do końca wyścigu (wliczając rozpoczęte). Obrońca tytułu jedzie z jedenastosekundową przewagą i nie wydaje się, żeby mógł ją stracić, pomimo że ma zdecydowanie starsze i bardziej podniszczone opony. Pretendent nie ma dość szybkości żeby go dogonić i wyprzedzić. Reszta daleko za nimi. Zdarza się.

Sześć okrążeń do końca wyścigu. Na końcu stawki ścigają się o ostatnie miejsce dwaj kierowcy ze słabszych zespołów. Walczą zacięcie, jeden z nich wyjeżdża na pobocze. Kilka zakrętów później goniący wali w ścianę i zatrzymuje się na torze na wyjeździe z zakrętu, zajmując połowę drogi. Na tor wysłany zostaje samochód bezpieczeństwa (art. 48.3 regulaminu). Zdarza się.

Pięć okrążeń do końca wyścigu. Pretendent właśnie zmienił opony na świeże, bo podczas obecności na torze samochodu bezpieczeństwa to świetna okazja żeby to zrobić z dużo mniejszą stratą czasu niż zwykle – wszyscy jadą powoli, nie przekraczając określonego minimalnego czasu, i ustawiają się w rządku za samochodem bezpieczeństwa (art. 48.7 regulaminu). Zatrzymany na torze samochód trzeba potraktować gaśnicą, bo rozgrzane do setek stopni hamulce zaczynają się palić. Zdarza się.

Cztery okrążenia do końca wyścigu. Samochód stojący na torze został już ugaszony i jest ściągany z toru. Reszta już prawie utworzyła rządek i patrzy niecierpliwie co dalej, bo za samochodem bezpieczeństwa nie wolno wyprzedzać rywali (art. 48.8 regulaminu). Zdarza się.

Trzy okrążenia do końca wyścigu. Zawalidroga uprzątnięta. Zostaje kwestia zdublowanych kierowców – gdyby wznowić wyścig na tym okrążeniu, to byliby bezpośrednio przed szybszym pretendentem i utrudnialiby mu gonienie jadącego na przedzie obrońcy tytułu. Kierownik wyścigu (w uzgodnieniu z dyrektorem) wysyła komunikat, że zdublowani kierowcy nie dostaną pozwolenia na oddublowanie się (czyli wyprzedzenie samochodów jadących przed nimi oraz samochodu bezpieczeństwa) – regulamin pozwala na taką możliwość (art. 48.12). Zdarza się.

Dwa okrążenia do końca wyścigu. Następuje zmiana decyzji i zdublowani będący między obrońcą tytułu (liderem wyścigu) a pretendentem (wyraźnie wymieniono numery samochodów) dostają polecenie oddublowania się. Kierowcy, którym pozwolono na oddublowanie się, jadą z normalną prędkością, ale nie mogą się wyprzedzać nawzajem (mają próbować dogonić resztę, ale nawet jadąc dwa razy szybciej nie są w stanie tego zrobić podczas jednego okrążenia). Zgodnie z regulaminem samochód bezpieczeństwa powinien zjechać na następnym okrążeniu po tym jak minie go ostatni oddublowujący się (art. 48.12 regulaminu). Dyrektor wyścigu nakazuje żeby samochód bezpieczeństwa zjechał na tym samym okrążeniu. Zdarza się.

Ostatnie okrążenie wyścigu. Gdyby samochód bezpieczeństwa prowadził stawkę na początku tego okrążenia, to samochody dojechałyby do mety bez wyprzedzania (art. 48.15 regulaminu). Samochód bezpieczeństwa zjechał jednak chwilę wcześniej, więc od początku okrążenia można się ścigać. Pretendent wyprzedza obrońcę tytułu i dojeżdża do mety jako pierwszy. Zdarza się.

Zespół obrońcy tytułu składa protest. O tytule mistrza świata zdecydują prawnicy. Zdarza się.

Ale czy powinno?

jak śmiać się z covida

Z zarazą świat żyje już dwa lata (licząc od pierwszych przypadków w Chinach), zżyliśmy się z nią poniekąd, spora część (jeśli nie większość) w zasadzie ją lekceważy. Czy kogoś dziwi, że zaczyna się pojawiać w filmach czy serialach? Znaczy ja na razie wiem o jednym, o francuskiej komedii dostępnej na Netfliksie od kilku tygodni, właśnie ją obejrzałem.

Film przenosi nas do wiosny 2020, czyli do pierwszej fali zarazy, pokazując nam życie mieszkańców paryskiej kamienicy. Mamy w niej Dany’ego Boona jako przewrażliwionego na punkcie zarazy, który najchętniej dezynfekowałby powietrze wokół siebie, i jego żonę adwokatkę, pracującą jako obrońca mimo zarazy. Mamy nadętego biznesmena belgijskiego pochodzenia, narzekającego na zatrzymanie interesu, i latynoskiego pochodzenia konsjerża, którego żona leży w szpitalu. Mamy lekko szurniętego naukowca i doświadczoną życiem właścicielkę bistro na parterze. Mamy trenera personalnego, jego ciężarną partnerkę, tajemniczą sublokatorkę wymykającą się nocami, i próbujące się odnaleźć w tym wszystkim dzieci…

Ale głównym bohaterem jest oczywiście COVID, pokazany rzecz jasna nie wprost – tylko poprzez wprowadzone w związku z nim rygory i związane z nim strachy. Poprzez policję pilnującą przestrzegania ograniczeń i poprzez puściutkie paryskie ulice (naprawdę niesamowicie to wyglądało, zastanawiałem się jak to osiągnęli). Poprzez szpitale i testy (jest sfilmowana scena wykonywania testu!) i poprzez zbiorowe klaskanie z balkonów w podzięce dla lekarzy pracujących w szpitalach. Poprzez zdalne zajęcia i poprzez złość ogarniającą ludzi, którym znienacka odebrano dużą część normalnej codzienności…

To nie jest jakiś wybitny film, powiedzmy sobie od razu (nie zaliczam do do Top10 roku). Dany Boon posługuje się chwytami oklepanymi i oczywistościami (mnie prywatnie mocno bawiło, kiedy jego bohater chodził w pewnego rodzaju masce, bo onego czasu sam się zastanawiałem na ile byłoby to praktyczne), ale potrafi też wprowadzić zupełnie nieoczekiwane drobiazgi, jak również wygrać odpowiednio nuty zupełnie współczesne. I – co może najważniejsze – w ogólnym rozrachunku potrafi wyważyć odpowiednio komizm, płaski czy bardziej wyrafinowany, z powagą sytuacji. Ogólne przesłanie filmu jest banalne – w tym trudnym czasie musimy być ludźmi, nieprzypadkowo bohaterowie mieszkają przy ulicy Ludzkości („8 Rue de l’Humanite”). Ale jako oswajanie zarazy, herbertowskie bawienie się z nią jak z chorym dzieckiem żeby wymusić uśmiech, w sam raz.