wyścig Schroedingera

Obejrzałem wyścig, który bez kozery mogę nazwać najdziwniejszym wyścigiem jaki mi przyszło oglądać (a oglądałem m.in. Monaco 1996). Przedziwny, bo w zasadzie… nie wiem czy się odbył.

Zacznijmy od faktów, bo te nie wszystkim będą znane. Otóż wyścig miał ruszyć o 15.00. Ponieważ lało sakramencko, opóźniono to o jakieś pół godziny (taka procedura), po czym wszystkie samochody ruszyły za samochodem bezpieczeństwa (taka procedura). Przejechały parę okrążeń, nawet nie liczyłem ile, i dyrekcja wyścigu zarządziła: przerywamy zabawę, wszyscy zjeżdżać do alei serwisowej (jest taka procedura).

Samochody postały sobie w alei parę godzin, aż deszcz zelżał, po czym samochód bezpieczeństwa ponownie wyprowadził je na tor. Przejechały parę okrążeń, i kiedy już wypatrywaliśmy chwili, kiedy samochód bezpieczeństwa da sygnał do rozpoczęcia ścigania na mokrym torze, przyszedł kolejny sygnał od dyrekcji wyścigu że przerywamy zabawę… Więcej już nie wyjechali.

Dziwne? Co zrobić, czasem ściganie się 250 km/h jest niebezpieczne dla życia i zdrowia (na amerykańskich owalach chyba w ogóle nie startują jak jest mokro). Znacznie dziwniejsze jest jednak, co powychodziło z tych wszystkich procedur…

Zacznijmy od startu. Zgodnie z regulaminem, kiedy samochód bezpieczeństwa na początku poprowadził stawkę, mieliśmy do czynienia z tzw. okrążeniem formującym lub rozgrzewkowym (formation lap). Ważne jest, że takie okrążenie nie stanowi części wyścigu – ten zaczyna się dopiero z chwilą startu. Normalnie wyścig rusza ze startu zatrzymanego – wiecie, wszyscy stoją, gazują silniki, gasną czerwone światła (artykuł 38.10 regulaminu, dalej będę już tylko numerki podawał)… Jeżeli okrążenie rozgrzewkowe zaczyna się za samochodem bezpieczeństwa, wówczas start zatrzymany (standing start) nadal jest możliwy (43), ale możliwy jest także start lotny (rolling start, 44) – wtedy samochód bezpieczeństwa zjeżdża sam do alei serwisowej, a kierowcy ruszają jak w przypadku „zwykłego” samochodu bezpieczeństwa, rozpoczynając wyścig. O tym że będzie start lotny, powiadamia się w sposób określony w procedurze…

Dziś tego nie było – nastąpiło przerwanie procedury startowej (starting procedure suspended, 45). W takiej sytuacji jeśli wyścig ma ruszyć, to nie ma mowy o starcie zatrzymanym – w grę wchodzi tylko start lotny według procedury restartu w razie przerwania wyścigu (51)… Zaznaczmy jeszcze raz: do tego momentu NIE NASTĄPIŁ start wyścigu, bo procedura startowa została przerwana (dosłownie zawieszona, gdyby jakiś purysta).

Cóż zaś przewiduje procedura restartu? Otóż… wygląda ona w zasadzie tak samo jak procedura startowa, tyle że z alei na odpowiednik okrążenia formującego wyjeżdża się za samochodem bezpieczeństwa. W normalnych warunkach po jednym okrążeniu samochody powinny się ustawić na polach startowych i jazda, natomiast jeżeli warunki nie pozwalają lub nastąpiło zawieszenie procedury startu lub restartu – restart następuje jako start lotny. Tak, w chwili kiedy samochód bezpieczeństwa da sygnał że można się ścigać i zjedzie do alei serwisowej… To zaś nie nastąpiło. Zestawiając jedno z drugim dochodzimy do wniosku, że właściwie start do wyścigu w ogóle nie nastąpił.

Czy jest to całkowicie oczywiste? Na pierwszy rzut oka tak, ale… jest kruczek. Otóż w procedurze restartu są dwa przepisy które sugerują nieco inaczej. Pierwszy przewiduje, że wyścig zostanie wznowiony (resumed) kiedy zapalą się zielone światła i samochód bezpieczeństwa wyjedzie z alei serwisowej (51.8). Drugi przewiduje, że każde okrążenie przejechane za samochodem bezpieczeństwa zalicza się jako okrążenie wyścigu (51.12, piąty akapit). Czy wyścig może być wznowiony, lecz nie zrestartowany (wystartowany)…

To, czy dzisiejszy wyścig w ogóle się odbył (raczej się nie odbył jeśli się nie rozpoczął), będzie przedmiotem wielu dyskusji, ba! może i sporów. Ja pozostanę w konfuzji, przyjmując na prywatny użytek że tego wyścigu jednak nie było (w istocie nie było, a formalnie się odbył skoro sporządzono oficjalny protokół potwierdzający że się odbył). Cóż, wiele dziwnych rzeczy już Formuła 1 widziała przez te 70+ lat.

non omnis mortuus

Więc Bolek (a właściwie Bolek5). Poznałem go na forum gazetowym w ramach naparzanek polsko-śląsko-niemieckich. Starszy ode mnie pewnie z dekadę, kulturalny, opanowany, o rozległej wiedzy (prawnik, zgadliście, z Dolnego Śląska). Zawsze powtarzał, że głupocie w internecie należy dawać odpór, niekoniecznie po to, by przekonać szerzących głupotę, ale żeby nieświadomi się na tę głupotę nie nabrali. Któregoś dnia zabrało go serce, łamiąc nasze serca.

Więc Carrramba (tak, przez trzy r). Też z forum, nieustraszona bojowniczka o dobrą sprawę. Po dziś jestem jej wdzięczny za przepisanie mi tekstu „Źródła” Kleyffa (tak, były takie czasy kiedy internet nie zawierał wszystkich tekstów i nagrań), pamiętam jak się złościła kiedy z rozpędu (i nieporozumienia) przepisała mi też któregoś Daukszewicza, którego znałem na pamięć. Korespondowała ze mną przez cały okres swojej walki z chorobą, ostatnie odpowiedzi z jej konta wysyłała już córka.

Więc Adaś (a właściwie Aadaś). Jedna z pierwszych osób, jakie poznałem na Twitterze, poniekąd zwabił mnie na niebezpieczne wody fapcyrkla (nawet jeśli udało mi się nawigować po obrzeżach). Nieustraszony Pisarz, piewca Sierżanta Międzyzjeża, Pand i wielu innych niewdzięcznych Bohaterów (jakiekolwiek podobieństwo do użytkowników portalu Twitter było oczywiście przypadkowe). Odgrażał się że idzie do szpitala (oczywiście przegapiłem Ważne Informacje), i jak prawdziwy Twórca zostawił swoje ostatnie Dzieło, opublikowane na blogu przez brata.

Żadnego z nich nie poznałem osobiście, nawet personaliów (ok, Adaś to Adaś, Carrramby imię znałem, nazwisko mogłem znać choć nie zależało mi), odejście każdego z nich dotknęło mocno. Nie całkiem jeszcze umrą, gdyż pamiętał będę.

migawki katalońskie

Stoimy przed terminalem El Prat czekając na transfer. Patrzymy na posadzone wzdłuż ulicy palmy i widoczne za nimi zamykające horyzont nieodległe wzgórza. Ucho łowi rozmowy we wszystkich językach. W pewnej chwili w szum ulicy wdziera się nieoczekiwany, pulsujący rytm. Umiarkowanie powstrzymując podrygującą nogę, rozglądam się za źródłem rytmu. Dostrzegam muzułmańsko ubraną kobietę, która pcha przed siebie wózek z bagażami, kółka stukocą na płytach chodnikowych tak, że można byłoby je samplować.

Lloret to kurort rozpostarty na wzgórzach, spod którego łagodnie wystaje całkiem przyjemne nadmorskie miasteczko.
Tossa to urocze stare miasteczko wciśnięte między morze a wzgórza, które zasymilowało próbę zrobienia z niego kurortu, nie tracąc w ogóle swojego charakteru.
Barcelona to… nie czuję się uprawniony do wygłaszania sądów, bo za szybko przebiegłem przez, zgodnie z najgorszą praktyką szybkich wycieczek z programem ABCDEFG. Mam natomiast głębokie odczucie, że to miasto należy poznawać powoli, jak Sagradę Familię, a ono samo robi wiele, żeby się w nim dobrze czuć.

Góry (wzgórza) i morze, dwa nieprzewidywalne czynniki, przy ich połączeniu można się spodziewać wszystkiego przynajmniej jeśli chodzi o pogodę. Już przy lotnisku dostrzegłem, że jedno ze wzgórz dosłownie znikło (w chmurze), pomyślałem sobie: nieźle tam się musi dziać. A było to w kierunku naszej jazdy. I działo się: lało na potęgę, zalewało obniżenia na drodze, wiatr pochylał palmy. Ale na szczęście to tylko po drodze, na miejscu śladów deszczu nie pamiętałem. Kiedy wracaliśmy, padało mniej więcej w tej samej okolicy, choć łagodniej… A z rzek zostały i tak głównie wyschnięte koryta.