nasza Elżunia, czyli o rod(owod)ach monarszych

Poznałem tę historię niedawno, gdzieś tak od środka. Być może ją już znacie, być może nie, w każdym razie spisałem ją, bo potem o sprawie zapomnę, a już na pewno nie będzie mi się chciało ponownie jej odtwarzać. Zatem: dawno, dawno temu…

Mieszko i Dobrawa z Przemyślidów spłodzili Bolesława.
Bolesław i Emnilda słowiańska spłodzili Mieszka.
Mieszko i Rycheza lotaryńska spłodzili Kazimierza.
Kazimierz i Dobroniega z Rurykowiczów spłodzili Władysława.
Władysław i Judyta z Przemyślidów spłodzili Bolesława.
Bolesław i Zbysława ruska spłodzili Władysława.
Władysław i Agnieszka z Babenbergów spłodzili Bolesława i Mieszka.

Tu się na chwilę zatrzymamy – w sumie do tego miejsca właściwie jedziemy szkolnymi podręcznikami – bo nam się troszeczkę historia rozchodzi w różne strony. Ale nie uprzedzajmy faktów…

Bolesław wrocławski i Krystyna spłodzili Henryka.
Henryk i Jadwiga z Meranii spłodzili Henryka.
Henryk i Anna z Przemyślidów spłodzili Bolesława.
Bolesław legnicki i Jadwiga spłodzili Henryka.
Henryk i Elżbieta Bolesławówna spłodzili Bolesława.
Bolesław legnicki i Małgorzata z Przemyślidów spłodzili Wacława.

A w inną stronę poszło tak:

Mieszko raciborski i Ludmiła czeska spłodzili Kazimierza.
Kazimierz opolski i Wiola spłodzili Władysława.
Władysław i Eufemia Odonicówna spłodzili Mieszka cieszyńskiego.
Mieszko (o matce kroniki milczą) spłodził Kazimierza.
Kazimierz i Eufemia mazowiecka spłodzili Annę.

Co podział dzielnicowy rozłączył, niech biskup połączy:

Wacław legnicki i Anna cieszyńska spłodzili Ruprechta.
Ruprecht legnicki i Jadwiga żagańska spłodzili Barbarę.

Teraz następuje wyjście poza piastowskie włości.

Rudolf saski i Barbara legnicka spłodzili Barbarę.
Jan Hohenzollern Alchemik i Barbara spłodzili Dorotę.

Po czym przenosimy się do państwa duńskiego.

Christian I duński i Dorota spłodzili Fryderyka I.
Fryderyk I duński i Anna brandenburska spłodzili Chrystiana III.
Chrystian III duński i Dorota saska spłodzili Jana.
Jan ze Szlezwiku i Elżbieta z Brunszwiku spłodzili Aleksandra.
Aleksander ze Szlezwiku i Dorota spłodzili Augusta Filipa.
August Filip ze Szlezwiku i Maria Sybilla spłodzili Fryderyka Ludwika.
Fryderyk Ludwik ze Szlezwiku i Luiza Szarlota spłodzili Piotra Augusta.
Piotr August ze Szlezwiku i Zofia heska spłodzili Karola.
Karol ze Szlezwiku i Szarlota spłodzili Fryderyka Karola Ludwika.
Fryderyk Karol Ludwik ze Szlezwiku i Fryderyka spłodzili Fryderyka Wilhelma.
Fryderyk Wilhelm ze Szlezwiku i Luiza Karolina heska spłodzili Chrystiana.
Chrystian IX duński i Luiza heska spłodzili Aleksandrę.

I tak oto w tej podróży przez wieki, epoki i pokolenia docieramy na Wyspy.

Edward VII i Aleksandra duńska spłodzili Jerzego V.
Jerzy V i Maria spłodzili Jerzego VI.
Jerzy VI i Elżbieta spłodzili Elżbietę II.

Nasza ci ona? No nasza. Oczywiście, spokojnie można było rozpisać inne meandry drzewa genealogicznego, wszak niejedna matka i żona w tej wyliczance wywodziła się z takiej czy innej gałęzi Piastów. Niezmienny pozostaje jednak fakt, że królowa Elżbieta II jest potomkinią Piasta (czeskiego Przemysła Oracza zresztą też). Podobnie jak zresztą większość władców europejskich, bo Chrystian IX wżenił swoje dzieci w inne rody królewskie, ale to już temat na inną opowieść…

słówka, słówka, słówka

CRIMP.
WINCE.
WHACK.
KNOLL.
PERKY.
SHARD.
PLEAT.
ALOFT.

Lubicie się uczyć słówek? Ja zawsze bardzo umiarkowanie, głównie tych które były praktyczne. Tak, w efekcie w językach obcych słownictwo mam średnio rozwinięte, przy wysławianiu się w mowie czy piśmie to nie przeszkadza, dopiero kiedy trzeba przeczytać tekst bardziej wyrafinowany, napotyka się na potrzebę sięgania po słownik (albo się prostacko idzie dalej rozumiejąc sens, nie niuans).

Słownictwo można nadrabiać grami. Nie grywam ostatnimi laty w Scrabble, ale zdarzało mi się widzieć ludzi, którzy grali ze słownikiem przy stole (aczkolwiek nie pamiętam, czy w zasadach nie jest to w jakiś sposób zabronione, może to kwestia konwencji). Ostatnio zaś – zapewne zauważyliście – modna jest „gra” Wordle, czyli współczesny internetowy odpowiednik master minda, w którym zamiast kombinacji czterech kolorów odgaduje się w sześciu próbach pięcioliterowe słowo (w oryginale angielskie, są oczywiście dawno wersje dla licznych innych języków, każdy może wyszukać). Wordle ma podobno (tak czytałem, nie weryfikowałem) listę ponad dwóch tysięcy słów, więc mogą się na niej trafić słowa powszechnie znane, a mogą…

Znaliście te słówka wymienione na początku? Jeśli tak, dobrze dla was. Jeśli nie, to właśnie mogliście je poznać. Mogliście też je poznać, grając w Wordle w ostatnich tygodniach. Ich znaczenia to (mniej więcej lub jedno z):
CRIMP – Fałda
WINCE – Grymas
WHACK – Cios
KNOLL – Pagórek
PERKY – Dziarski
SHARD – Skorupa
PLEAT – Plisa
ALOFT – Wysoko.

Uczyć, bawiąc.

crazy frog

I znowu oburzenie się niesie w Narodzie (a przynajmniej w pewnej jego części, nie badałem szerzej), że Wolny Sąd wydał Niesprawiedliwy Wyrok. Tym razem chodzi o niejakiego Froga, typa znanego z tego, że wyobraża sobie, że jest bohaterem serii „Szybcy i wściekli” (lub podobnych) i uprawia idiotyczne rajdy samochodem z szaleńczą prędkością i takimiż manewrami (a na dodatek publicznie się tym chwali, wrzucając do sieci filmiki ze swoimi popisami, podobno, gdyż nigdy nie zniżyłem się do ich oglądania). I tegoż oto Froga któregoś oskarżono, że niektóre z jego wyczynów stanowiły przestępstwo…

I tu musimy na chwilę zagłębić się w przepisy prawa. Froga oskarżono o popełnienie przestępstwa z artykułu 174 paragraf 1 kodeksu karnego, który brzmi następująco:

Kto sprowadza bezpośrednie niebezpieczeństwo katastrofy w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.

Samo zaś pojęcie „katastrofy” dookreśla przepis artykułu 173 paragraf 1 kodeksu karnego, według którego katastrofa powinna „zagrażać życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach”. Uzupełnijmy, że zgodnie z artykułem 115 paragraf 6 i 7a kodeksu karnego „mienie w wielkich rozmiarach” oznacza mienie o wartości powyżej 1 miliona złotych, natomiast pojęcie „wiele osób” nie jest doprecyzowane w przepisach – uważa się że chodzi tu o co najmniej 10 osób.

Cała ta wyliczanka służy wyjaśnieniu, co trzeba wykazać, żeby rzeczonego Froga można było skazać – teoretycznie jak brakuje jednego kawałka układanki, to nie ma przestępstwa. Czy to znaczy, że można szaleć bezkarnie? I tak, i nie – możliwe jest, że nie popełnia się przestępstwa dopóki w takiej szalonej jeździe się na nikogo/na nic nie wpadnie (bo wtedy mamy do czynienia ze spowodowaniem co najmniej wypadku, który może stanowić inne, samodzielne przestępstwo), natomiast ponad wszelką wątpliwość można zastosować przepis:

Kto na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu, nie zachowując należytej ostrożności, powoduje zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym, podlega karze grzywny.

Zasadnicza różnica polega na tym, że powyższy przepis pochodzi z kodeksu wykroczeń (artykuł 86 paragraf 1), co oznacza, że mamy do czynienia z czynem nie tylko mniejszej rangi, ale także o dużo mniej dotkliwej karze (grzywna za wykroczenie może wynosić do 5 tysięcy złotych).

Kiedy więc zestawimy ze sobą te dwa przepisy, widzimy, że szalona jazda po drodze – powodująca zagrożenie – stanowi niewątpliwie wykroczenie, natomiast żeby się przerodziła w przestępstwo, to musi osiągnąć stadium bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy (zagrażającej życiu lub zdrowiu wielu ludzi albo mieniu wielkiej wartości). Niestety, póki co nie mamy nic pośrodku, trzeba by zmienić kodeks karny…

Nie mam pojęcia, czy rzeczony Frog popełnił przestępstwo, czy nie (i nie zamierzam próbować mieć zdania). Sąd Rejonowy oceniając dwa jego wybryki doszedł w zeszłym roku do wniosku, że kiedy Frog szalał po Warszawie, to nie przekroczył bariery, natomiast przesadził gdzieś na drodze pod Kielcami (i za to skazał go na 2,5 roku więzienia). W tym tygodniu Sąd Okręgowy uznał, że pod tymi Kielcami jednak też granica przestępstwa nie została przekroczona – i go uniewinnił. Próbując mieć własne zdanie, pamiętajcie gdzie szukać granicy.

nowy ład, nowe przelewy

Na wstępie powinienem w zasadzie przeprosić za przekręcenie nazwy sztandarowego programu rządu – ja w zasadzie wiem że to Polski Ład, a nie Nowy Ład, ale nie poradzę na odruch, i nie mam na myśli że Premier Morawiecki nowym Prezydentem Rooseveltem jest. A poza tym tak mi pasuje do tytułu.

Więc przechodząc do tak zwanej rzeczy, podobno tenże Ład jest błędem na błędzie (twierdzą ci, którzy go nie lubią, oraz ci, którzy muszą czytać wprowadzające go przepisy, niekoniecznie z tych samych powodów). Kluczowym dowodem ma być, że oto ludzie dostają niższe wypłaty niż miesiąc temu (jeśli ktoś dostaje w styczniu wypłatę za grudzień, albo już na początku miesiąca dostaje wypłatę za styczeń, to właśnie zetknął się z zasadami rozliczania podatku i pobierania zaliczek).

A jak jest naprawdę? Zacznijmy od odrobiny teorii. Polski Ład dla większości ludzi (jak ktoś chce, niech bada dokładny procent podatników) obniża obciążenia dochodu, ponieważ podwyższa kwotę wolną od podatku z kwoty (zasadniczo) 3.089 zł do kwoty 30.000 zł (zasadniczo, bo w dotychczasowych przepisach był to skomplikowany mechanizm, niemniej w granicach rocznego dochodu między 13 a 85 tysięcy kwota wolna była stała). Owszem, jednocześnie dokonuje małej rewolucji w zakresie składki zdrowotnej – dotąd jej większość była od podatku odliczana, teraz funkcjonuje obok. W praktyce oznacza to, że potrącenie z dochodu wynosiło dotąd 18,25% dochodu minus kwota 525,12 złotych, natomiast od tego roku potrącenie wynosi 26% minus kwota 5.100 złotych. Zasadniczo każdy może sobie teraz policzyć umiarkowanie skomplikowane równanie – ale od razu powiem, że w nowych przepisach potrącenia są niższe dopóki miesięczny dochód (nie pensja brutto, tylko dochód do opodatkowania) nie przekracza 4.919,22 zł, czyli 4065 zł na rękę.

Logicznym wnioskiem jest, że powyżej tej kwoty na Polskim Ładzie podatnik „traci” (czyli powinien mieć potrącane więcej niż dotąd), i jest to efekt absolutnie normalny (jeden traci, drugi zyskuje, ten co zarabia więcej, wciąż ma na rękę więcej). Twórcy Ładu zlękli się jednak skutków własnego Ładu i wprowadzili koszmarnie skomplikowaną „ulgę dla klasy średniej” (którą należałoby wyrzucić do kosza), która przysługuje tylko wybranym podatnikom od wybranych dochodów (nie obejmuje np. emerytur, rent czy umów śmieciowych). Równie skomplikowane są zasady pobierania zaliczek na tę ulgę, z których na dodatek można zrezygnować (sporo ludzi zrezygnowało bojąc się, że na koniec roku część tej ulgi będzie musiało oddawać). W efekcie ich wypłaty będą niewątpliwie niższe (za to w przyszłym roku dostaną zwrot w rocznym rozliczeniu).

Innym źródłem problemu staje się praca w kilku miejscach naraz. Wspomnieliśmy powyżej, że przy miesięcznej wypłacie do 4065 zł Nowy Ład powinien być dla podatnika korzystny. Co jednak jeśli tę wypłatę dostaje z dwóch różnych miejsc? Otóż pojawia się pytanie, gdzie będzie uwzględniana kwota wolna od podatku. Każdy pracownik u swojego pracodawcy składał oświadczenie, czy to jego wskazuje jako właściwego do uwzględniania kwoty wolnej (nikt tego nie kontrolował, to było poza systemem) – a nawet jeżeli zrobił to w dwóch miejscach naraz, to w najgorszym wypadku pobrano mu w trakcie roku zaliczki zbyt małe o 525,12 zł, i tyleż trzeba było(by) dopłacić w rozliczeniu rocznym. Kiedy jednak kwota wolna znacząco wzrosła, to i różnica się robi znacząca. Spójrzmy sobie na przykład.

Wyobraźmy sobie osobę, która pracuje w dwóch miejscach (na pół etatu), i w każdym z tych miejsc ma dochód do opodatkowania 2400 zł (nie przeliczam ile to oficjalnie brutto, bo mi się trochę nie chce włączać starych kalkulatorów płacowych). Co jest ważne – w tym miejscu pracy, gdzie jej uwzględniają kwotę wolną od opodatkowania, otrzymywała na konto 2005 zł (zaokrąglone do pełnej złotówki), natomiast w tym drugim 1962 zł. Różnica prawie niezauważalna. Osoba taka łącznie dostaje 3967 zł, więc zgodnie z tym co wcześniej pisaliśmy, powinna na Nowym Ładzie skorzystać. Jednakże, po Nowym Roku z jednego miejsca pracy dostaje 2184 zł, a z drugiego tylko 1776 – co tu się stało!!! (nawet jeśli łącznie straciła tylko 7 zł) Otóż „problemem” jest to, że przy niższych jednostkowych zarobkach nie sposób wykorzystać w pełni kwoty wolnej od podatku, wynoszącej de facto 2500 zł (a przy braku kwoty wolnej realne obciążenie natychmiast rośnie). Pracodawca rozliczając wynagrodzenie 2400 zł stwierdza, że podatek jest zerowy (potrąca tylko składkę zdrowotną), drugi pracodawca nalicza zaliczkę od całych 2400 zł – przez co 100 zł kwoty wolnej pozostaje „niewykorzystane” (podobnie jak przy uldze dla klasy średniej, „zwróci się” w rocznym zeznaniu).

Nie aspiruję w tym miejscu do udzielenia odpowiedzi na wszystkie pytania o możliwe przyczyny zmniejszonych wskutek Nowego Ładu poborów – każdy przypadek trzeba by było przeliczyć na kalkulatorze (w ogóle nie analizowaliśmy np. wpływu umów śmieciowych). W każdym razie jeżeli ktoś dostaje mniej niż dotąd, to najprawdopodobniej dostaje niemało i z kilku źródeł.

na falach covida

O chorobie zwanej COVID-19 wiemy dziś wiele (zwłaszcza jak na czas, jaki z nią dotąd spędziliśmy), a jednocześnie tak mało. Wiemy, że najprawdopodobniej rozeszła się z targu zwierzęcego w chińskim mieście Wuhan, ale nie na pewno. Wiemy w jaki sposób atakuje organizm, ale nie potrafimy powiedzieć u kogo jaki przebieg wywoła. Wiemy, że wywołujący ją koronawirus SARS-Cov-2 mutuje raz za razem (jak zapewne każdy wirus), ale nie wiemy gdzie i kiedy jaka mutacja nastąpi ani jaki będzie jej efekt dla roznoszenia i przebiegu choroby. Wiemy, że szczepionki przeciw tej chorobie działają (nie w sposób stuprocentowy ale działają), ale nie potrafimy w niezawodny sposób zwalczać jej rozwoju u konkretnych osób. Wiemy, że choroba rozchodzi się falami…

No właśnie. Teoretycznie wszędzie przychodzą fale chorych, ale nawet sposób ich „rozchodzenia się” potrafi zadziwić. Pod wpływem pewnej dzisiejszej dyskusji aż postanowiłem to sobie podsumować – zapisałem sobie dane z dostępnych w Google statystyk, a nawet wykresy rozwoju choroby w różnych krajach…

Wykresy nie są może na pierwszy rzut oka bardzo czytelne, dlatego teraz sobie trochę o nich popiszemy. Skupimy się na grubej niebieskiej linii, która pokazuje średnią z 7 kolejnych dni, dzięki czemu unikamy przynajmniej części problemów wynikających z nieregularnym raportowaniem (pisałem o tym np. tutaj).

Pierwsza fala przyszła zimą 2020 roku, wtedy wywoływała chyba największe przerażenie. We Francji, gdzie ludzie wychodzili na balkony klaskać lekarzom, szczyt zakażeń przypadł 1 kwietnia na poziomie 4537 przypadków, tego samego dnia szczyt osiągnęła Hiszpania z poziomem 7800. W Niemczech szczyt wypadł dzień później na poziomie 5837, w Wielkiej Brytanii natomiast „dopiero” 24 kwietnia z poziomem 4827. A u nas? Na naszej wsi spokojnej, wsi wesołej fala była lekkim, rozlanym wezbraniem tylko, z kulminacją 26 maja na jakże skromnym poziomie 401, myśleliśmy że jesteśmy takimi szczęśliwcami

Druga fala zakażeń przyszła jesienią, wzmacniając mit o „chorobie sezonowej jak grypa”. Tym razem szczyt pierwsza osiągnęła Hiszpania, bo „już” 4 listopada, ze średnią 21129. Cztery dni później szczyt zanotowała Francja z poziomem 53447, a zaraz potem – bo już w święto narodowe 11 listopada – my, tym razem osiągając średnią 25611. Kilka dni po nas Brytyjczycy wyhamowali na 25239, za to Niemcy na swój szczyt czekali aż do 21 grudnia (25280). A tymczasem…

…na Wyspach Brytyjskich już wzbierała kolejna fala, napędzana tzw. mutacją angielską (Alfa). W Wielkiej Brytanii szczyt zanotowała już 9 stycznia na poziomie 59660. Wariant szybko się rozniósł w Hiszpanii, gdzie szczyt osiągnął 26 stycznia (poziom 37011). W innych krajach Alfa rozkręcał się aż do wiosny – u nas przyniósł szczyt 1 kwietnia na poziomie 28878, we Francji 14 kwietnia (poziom 42225), a w Niemczech 25 kwietnia (21596). Widzicie te kolejne górki na wykresach?

Po Alfie mieliśmy nadzieję na to, że już trochę z górki, zwłaszcza że ruszyła akcja szczepień. I co? Oczywiście pojawił się nowy wariant (pochodzenia indyjskiego), zwany Deltą. Spowodował letnią falę z kulminacją 21 lipca na Wyspach (na poziomie 47114) i w Hiszpanii (25464), a we Francji 5 sierpnia (25201). W Niemczech i Polsce takiej letniej kulminacji nie było, bo zaczekała do jesieni – nad Renem Delta szczyt osiągnął 30 listopada (58134), nad Wisłą 7 grudnia (23246). I kiedy teraz patrzyliśmy na opadanie krzywej, zaczął się plenić południowoafrykański wariant Omikron, który we Francji, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii bije rekordy i nie ma pewności czy się zatrzymuje (a u nas jeszcze nie zaczął)…

Odpowiedzi na pytanie, czemu te fale rozchodzą się tak nierównomiernie, nie mam (nikt chyba nie ma). Po prostu pamiętajmy, że nie ma prostych prawd i prostych odpowiedzi.

PS ten wpis jest oczywiście pewnym skrótowym opisem przebiegu pandemii

zdarza się, ale…

Finałowy wyścig o mistrzostwo świata. Obrońca tytułu i pretendent startują mając tyle samo punktów, przy czym z uwagi na takie a nie inne przepisy regulaminu (art. 7.2) to pretendent jest wyżej w tabeli – więc jeśli obrońca tytułu nie zdobędzie w finałowym wyścigu więcej punktów od pretendenta, to nie obroni tytułu. Zdarza się.

Siedem okrążeń do końca wyścigu (wliczając rozpoczęte). Obrońca tytułu jedzie z jedenastosekundową przewagą i nie wydaje się, żeby mógł ją stracić, pomimo że ma zdecydowanie starsze i bardziej podniszczone opony. Pretendent nie ma dość szybkości żeby go dogonić i wyprzedzić. Reszta daleko za nimi. Zdarza się.

Sześć okrążeń do końca wyścigu. Na końcu stawki ścigają się o ostatnie miejsce dwaj kierowcy ze słabszych zespołów. Walczą zacięcie, jeden z nich wyjeżdża na pobocze. Kilka zakrętów później goniący wali w ścianę i zatrzymuje się na torze na wyjeździe z zakrętu, zajmując połowę drogi. Na tor wysłany zostaje samochód bezpieczeństwa (art. 48.3 regulaminu). Zdarza się.

Pięć okrążeń do końca wyścigu. Pretendent właśnie zmienił opony na świeże, bo podczas obecności na torze samochodu bezpieczeństwa to świetna okazja żeby to zrobić z dużo mniejszą stratą czasu niż zwykle – wszyscy jadą powoli, nie przekraczając określonego minimalnego czasu, i ustawiają się w rządku za samochodem bezpieczeństwa (art. 48.7 regulaminu). Zatrzymany na torze samochód trzeba potraktować gaśnicą, bo rozgrzane do setek stopni hamulce zaczynają się palić. Zdarza się.

Cztery okrążenia do końca wyścigu. Samochód stojący na torze został już ugaszony i jest ściągany z toru. Reszta już prawie utworzyła rządek i patrzy niecierpliwie co dalej, bo za samochodem bezpieczeństwa nie wolno wyprzedzać rywali (art. 48.8 regulaminu). Zdarza się.

Trzy okrążenia do końca wyścigu. Zawalidroga uprzątnięta. Zostaje kwestia zdublowanych kierowców – gdyby wznowić wyścig na tym okrążeniu, to byliby bezpośrednio przed szybszym pretendentem i utrudnialiby mu gonienie jadącego na przedzie obrońcy tytułu. Kierownik wyścigu (w uzgodnieniu z dyrektorem) wysyła komunikat, że zdublowani kierowcy nie dostaną pozwolenia na oddublowanie się (czyli wyprzedzenie samochodów jadących przed nimi oraz samochodu bezpieczeństwa) – regulamin pozwala na taką możliwość (art. 48.12). Zdarza się.

Dwa okrążenia do końca wyścigu. Następuje zmiana decyzji i zdublowani będący między obrońcą tytułu (liderem wyścigu) a pretendentem (wyraźnie wymieniono numery samochodów) dostają polecenie oddublowania się. Kierowcy, którym pozwolono na oddublowanie się, jadą z normalną prędkością, ale nie mogą się wyprzedzać nawzajem (mają próbować dogonić resztę, ale nawet jadąc dwa razy szybciej nie są w stanie tego zrobić podczas jednego okrążenia). Zgodnie z regulaminem samochód bezpieczeństwa powinien zjechać na następnym okrążeniu po tym jak minie go ostatni oddublowujący się (art. 48.12 regulaminu). Dyrektor wyścigu nakazuje żeby samochód bezpieczeństwa zjechał na tym samym okrążeniu. Zdarza się.

Ostatnie okrążenie wyścigu. Gdyby samochód bezpieczeństwa prowadził stawkę na początku tego okrążenia, to samochody dojechałyby do mety bez wyprzedzania (art. 48.15 regulaminu). Samochód bezpieczeństwa zjechał jednak chwilę wcześniej, więc od początku okrążenia można się ścigać. Pretendent wyprzedza obrońcę tytułu i dojeżdża do mety jako pierwszy. Zdarza się.

Zespół obrońcy tytułu składa protest. O tytule mistrza świata zdecydują prawnicy. Zdarza się.

Ale czy powinno?

jak śmiać się z covida

Z zarazą świat żyje już dwa lata (licząc od pierwszych przypadków w Chinach), zżyliśmy się z nią poniekąd, spora część (jeśli nie większość) w zasadzie ją lekceważy. Czy kogoś dziwi, że zaczyna się pojawiać w filmach czy serialach? Znaczy ja na razie wiem o jednym, o francuskiej komedii dostępnej na Netfliksie od kilku tygodni, właśnie ją obejrzałem.

Film przenosi nas do wiosny 2020, czyli do pierwszej fali zarazy, pokazując nam życie mieszkańców paryskiej kamienicy. Mamy w niej Dany’ego Boona jako przewrażliwionego na punkcie zarazy, który najchętniej dezynfekowałby powietrze wokół siebie, i jego żonę adwokatkę, pracującą jako obrońca mimo zarazy. Mamy nadętego biznesmena belgijskiego pochodzenia, narzekającego na zatrzymanie interesu, i latynoskiego pochodzenia konsjerża, którego żona leży w szpitalu. Mamy lekko szurniętego naukowca i doświadczoną życiem właścicielkę bistro na parterze. Mamy trenera personalnego, jego ciężarną partnerkę, tajemniczą sublokatorkę wymykającą się nocami, i próbujące się odnaleźć w tym wszystkim dzieci…

Ale głównym bohaterem jest oczywiście COVID, pokazany rzecz jasna nie wprost – tylko poprzez wprowadzone w związku z nim rygory i związane z nim strachy. Poprzez policję pilnującą przestrzegania ograniczeń i poprzez puściutkie paryskie ulice (naprawdę niesamowicie to wyglądało, zastanawiałem się jak to osiągnęli). Poprzez szpitale i testy (jest sfilmowana scena wykonywania testu!) i poprzez zbiorowe klaskanie z balkonów w podzięce dla lekarzy pracujących w szpitalach. Poprzez zdalne zajęcia i poprzez złość ogarniającą ludzi, którym znienacka odebrano dużą część normalnej codzienności…

To nie jest jakiś wybitny film, powiedzmy sobie od razu (nie zaliczam do do Top10 roku). Dany Boon posługuje się chwytami oklepanymi i oczywistościami (mnie prywatnie mocno bawiło, kiedy jego bohater chodził w pewnego rodzaju masce, bo onego czasu sam się zastanawiałem na ile byłoby to praktyczne), ale potrafi też wprowadzić zupełnie nieoczekiwane drobiazgi, jak również wygrać odpowiednio nuty zupełnie współczesne. I – co może najważniejsze – w ogólnym rozrachunku potrafi wyważyć odpowiednio komizm, płaski czy bardziej wyrafinowany, z powagą sytuacji. Ogólne przesłanie filmu jest banalne – w tym trudnym czasie musimy być ludźmi, nieprzypadkowo bohaterowie mieszkają przy ulicy Ludzkości („8 Rue de l’Humanite”). Ale jako oswajanie zarazy, herbertowskie bawienie się z nią jak z chorym dzieckiem żeby wymusić uśmiech, w sam raz.

państwo Kowalscy płacą podatki pośrednie

Pan Kowalski jadąc do pracy zjechał na stację benzynową (auto bez paliwa nie pojedzie). Zatankował 25 litrów benzyny po 6 zł, a przy kasie dorzucił dwie paczki fajek po 15 zł i flaszkę za 20 zł, w końcu weekend. Zapłacił 200 zł i pomyślał sobie, żeby gdyby obniżyli VAT to byłoby o wiele taniej.

Po pracy pan Kowalski pojechał jeszcze z żoną do marketu na tygodniowe zakupy dla rodziny. Godzinę chodzili między półkami (to co zwykle, więc szybko), pół godziny stali przy kasie, pani Kowalska wyjęła z portfela 200 zł

– Gdyby obniżyli VAT, to płacilibyśmy znacznie mniej! – powiedział w domu poirytowany pan Kowalski.
– Zaś głupoty gadasz – zgasiła go pani Kowalska. – Pokaż mi tu zaraz paragon i swój paragon ze stacji!

Na paragonie pani Kowalskiej widniało:
– towary opodatkowane stawką 23% 41,49 zł, w tym 7,76 zł VAT
– towary opodatkowane stawką 8% 5,24 zł, w tym 0,39 zł VAT
– towary opodatkowane stawką 5% 153,27 zł, w tym 7,30 zł VAT

– Widzisz – tłumaczyła pani Kowalska – w zwyczajnych zakupach tego VAT jest niewiele, bo na najważniejsze rzeczy są obniżone stawki. Oczywiście, mogłoby być jeszcze mniej, ale nawet gdyby zrobili 0% VAT zamiast obniżonej stawki, to wydałabym o 7,69 zł mniej.

Na paragonie pana Kowalskiego widniało:
– paliwo 150 zł, w tym VAT 23% 28,05 zł, akcyza 37,85 zł, opłata paliwowa 4,13 zł
– wódka 20 zł, w tym VAT 23% 3,74 zł, akcyza 12,55 zł
– papierosy 30 zł, w tym VAT 23% 5,61 zł, akcyza 18,90 zł

– O rany! – zdumiał się pan Kowalski. – To z tego mojego paragonu VAT to 37,40 zł, a inne podatki pośrednie aż 73,43 zł?
– No właśnie – wzruszyła ramionami pani Kowalska. – Gdyby powrócili ten VAT do dawnej stawki tak jak Tusk obiecał, to zapłaciłbyś tego VAT 35,77 zł, czyli o 1,63 zł mniej. A gdyby go obniżyli do tych 15% jak Kopacz proponowała, to tego VAT byłoby 24,39 zł, czyli całe 13,01 zł mniej.
– A gdybyś jeździł komunikacją publiczną jak ja – wtrącił stojący w drzwiach pokoju młody Kowalski – to w bilecie za 150 zł zapłaciłbyś 11,11 zł VAT (8%), czyli i tak mniej niż gdyby przeszła propozycja Kopacz z 15% VAT na benzynę.

– To teraz przynieś mi jabłko (VAT 5%) – uśmiechnęła się do męża pani Kowalska – I zrób mi drinka, skoro już kupiłeś ten towar akcyzowy.

PS na paragonach nie ma akcyzy, może szkoda, skoro na fakturze za wodę jest nawet opłata za zajęcie pasa drogowego

nie czas umierać na emeryturze

Sześć lat temu recenzując (wielkie słowo) SPECTRE pisałem, że to co widzimy na ekranie bardziej pasuje do JAMES BOND WILL RETIRE niż do JAMES BOND WILL RETURN. I wiecie co? Tak, zgadliście. Bond jest na emeryturze (oczywiście takiej, jakiej my szaraczki możemy tylko zazdrościć). Ale, jak wiadomo, emeryt na emeryturze lubi sobie dorobić, więc Bond…

Więc James Znów 007 Bond powraca do akcji. I co dostajemy? Film, który pod wieloma względami jest klasyczny, ze Złym typu Stromberga (dawno nie było) i wielką tajną bazą w której mamy duże finałowe Bum (też w zasadzie dawno nie było, SPECTRE i Tomorrow Never Dies to prawie namiastka w porównaniu). Mamy piękne kobiety, które są nie tylko piękne, ale też zabójczo sprawne (Ana de Armas!) i inteligentne, czuć rękę Phoebe Waller-Bridge. Piosenka wstrzeliwuje się w nastrój w sposób łapiący za serce. Mamy znakomitą realizację walk i pościgów, mamy błyskotliwe dialogi, mamy śliczne zdjęcia Włoch czy Norwegii… Jednym zdaniem: dla miłośników bondowskiego kanonu mnóstwo dobra (tak, cytatów i nawiązań nie brakuje).

A jednocześnie mamy drugi wymiar czy też drugie dno. Po pierwsze Craig z wielkim BUM żegna się z serią, w sposób który trudno nazwać inaczej niż definitywnym. Żegnając się wydaje się „zabierać zabawki”, tak żeby jego następca pisał swoją kartę całkowicie od nowa. Po drugie, „Nie czas umierać” próbuje ratować to, co nie udało się w SPECTRE (tak naprawdę to sequel, tak jak Quantum of Solace było sequelem Casino Royale, tyle że niepotrzebnym), zastanawiam się cały czas czy ma sens jako samodzielny film bondowski (a jednocześnie nie tworzy tak wspaniałej wariacji jaką był Skyfall). Czy ratuje? Otóż w moim odczuciu SPECTRE i Nie czas umierać można traktować jako całkowicie samodzielną linię czasową, reboot o którym można (po części szczęśliwie) zapomnieć przed pisaniem kolejnych filmów i układać wszystko od nowa, finałowa scena wskazuje na to absolutnie (przemyka mi myśl, że ktoś może całą serię z Craigiem potraktować jako taką linię, ale ja jednak oddzielam grubą kreską to co po Skyfallu). W pewien sposób czuję przy tym żal, że w wyniku konfliktów i roszad Złego nie zagrał Tomasz Kot, osładza go fakt że uwielbiam Rami Maleka…

Nie doczekałem do końca napisów, więc nie wiem czy zapowiedziano kolejny film, czy James Bond odejdzie na definitywną emeryturę.

dramat łotewskich scharfuhrerów

My, Polacy, mający wprasowane w geny i zbiorową świadomość wspomnienie Września, Generalnego Gubernatorstwa i hitlerowskiej okupacji, jednoznacznie określamy współpracę z nazistami. Obcy jest nam bowiem dylemat innych narodów, dla których hitlerowcy nie byli okupantem, tylko wyzwolicielem od innego okupanta i historycznego – jak w państwach bałtyckich. Na Łotwie sformowano nawet dwie dywizje Waffen-SS złożone z Łotyszy (acz dowodzone przez Niemców), jedna z nich broniła Wału Pomorskiego, Kołobrzegu i Berlina… Dla Łotyszy ci żołnierze są raczej bohaterami, choć nie dla członków koalicji antyhitlerowskiej.

Przypomnieli mi się ci żołnierze kiedy obserwowałem bohaterskie boje deklarujących się lewicowo medialnych aktywistów z zachodniej Małopolski. Jednoznacznie deklarują oni, że ancien regime (ten sprzed 2015) traktują właściwie jak okupanta gnębiącego polski lud umowami śmieciowymi, pogardą i pogłębiającymi się różnicami majątkowymi. Przed obecnym regime sypią kwiaty i dbają o burnyje apładismienty, twierdząc że lud został od okupanta uwolniony, i że należy walczyć do ostatniego głosu z możliwością powrotu jego i jego okrucieństw, gdyż nic gorszego tego ludu spotkać nie może.

Toutes proportions gardees, widzę istotne podobieństwo w uwikłaniu pomiędzy dwiema bandami i entuzjastycznym poparciu jednej. Jak również we wzajemnym nierozumieniu się stron.