W ostatnich miesiącach powraca, a w ostatnich dniach szczególnie silnie, temat rosnących stóp procentowych i spowodowanych tym wzrostu rat kredytów hipotecznych – na tyle, że już szykuje się jakieś specustawy. Ja ze swojej strony najpierw przypomnę, że problem dotyczy głównie tych, którzy pokaźne kredyty brali w ciągu ostatnich 2 lat (czyli odkąd w ramach środków antycovidowych obniżono stopy procentowe niemal do zera) – reszta wzdycha tylko tęsknie „skończyły się słodkie dni Aranjuezu”, czyli półtora roku ze stopami niższymi niż spodziewane (a dla tych mających kredyty od wielu lat stopy wróciły w okolice czasów udzielania). Przede wszystkim jednak wpis ten będzie o tym, co już można zrobić…
Wyobraźmy sobie na początek kredytobiorcę, który odbiera z banku zawiadomienie o aktualnej wysokości raty, patrzy z przerażeniem na wysokość wypłaty, podlicza bieżące rachunki i łapie się za głowę z myślą „przecież musimy jeść, musimy się ogrzać i mieć prąd, musimy mieć wodę zimną (i ciepłą), no na całą ratę kredytu NIE STARCZY” (pomińmy dla uproszczenia rozważania czy na pewno nie może na czymś oszczędzić ani czy nie przesadził z optymizmem przy zaciąganiu kredytu). Taki kredytobiorca płaci więc ratę w niepełnej wysokości, przyjmijmy że stać go na dokładnie tyle ile miesiąc wcześniej – i z przerażeniem myśli „czy zaraz mnie z domu wyrzucą?”. Otóż…
Ponieważ bank nie otrzymał raty w pełnej wysokości, to rozpocznie działania perswazyjne. Jeżeli będą polegały tylko na esemesie lub telefonie z przypomnieniem, to nie ma to w zasadzie znaczenia prawnego. Jeżeli natomiast bank dojdzie do wniosku, że trzeba na poważnie, to wysyła do kredytobiorcy wezwanie do zapłaty zaległej części raty. I tu – uwaga – bank obowiązkowo informuje kredytobiorcę o możliwości restrukturyzacji zadłużenia, kredytobiorca musi tylko złożyć wniosek w ciągu 14 dni roboczych od otrzymania wezwania, potem bank dokonuje na nowo oceny sytuacji finansowej kredytobiorcy, i – jeżeli nie ma obiektywnych przeszkód wynikających z tej sytuacji – powinien wyrazić zgodę na zmianę warunków lub terminów spłaty, uzgodnionych w oparciu o aktualne możliwości kredytobiorcy (art. 75c ustawy prawo bankowe).
Powyższy tryb dotyczy zasadniczo WSZYSTKICH kredytów, nie tylko hipotecznych. W stosunku do niedawno zaciągniętych kredytów hipotecznych („niedawno” znaczy w ciągu ostatnich prawie 5 lat) mamy dodatkową, bardziej szczegółową regulację w ustawie o kredycie hipotecznym… Precyzuje ona przede wszystkim, że restrukturyzacja zadłużenia może obejmować:
– czasowe zawieszenie spłaty kredytu
– zmianę wysokości rat
– wydłużenie okresu kredytowania
i wszystko inne, co pomoże w utrzymaniu normalnej spłaty kredytu. Nic tylko składać wnioski o restrukturyzację! (czego zapewne wielu kredytobiorców w takiej sytuacji nie robi)
Co więcej – nawet jeżeli sytuacja kredytobiorcy pozwala nie na restrukturyzację (a to oznacza, że problem jest głębszy niż tylko „brakuje mi na podwyższoną ratę”), to ustawa bankowi nakazuje dać kredytobiorcy pół roku na sprzedaż nieruchomości, zanim będzie się mógł „na poważnie” zabrać za odzyskiwanie należności, czyli wystąpić przeciw kredytobiorcy do zapchanego sprawami sądu, uzyskać korzystne dla siebie rozstrzygnięcie etc etc… A na dodatek jeśli kredytobiorca znajdzie kupca za kwotę niższą niż pozostały do spłaty kredyt, to i tak bank co do zasady ma obowiązek wykreślić hipotekę i umożliwić spłatę reszty zadłużenia w na nowo ustalonych ratach (piszę „dla zasady”, żeby nikt nie kombinował ze sprzedażą za zaniżoną kwotę, ludzie naprawdę miewają głupie pomysły).
Cóż jeszcze zatem można by zrobić dla kredytobiorców (pomijając na razie możliwość ogłoszenia upadłości konsumenckiej, bo to oznacza jednak pozbycie się kredytu hipotecznego razem z kupionym na ten kredyt domem czy mieszkaniem, ale zawsze to wariant dla tych, którzy naprawdę już na kredyt nie stać, zdarza się i bez szalejących stóp)? Otóż nasuwa mi się pomysł jak z ustawy koronawirusowej, która w artykule 31fa (tak, podaję ten numer tylko po to żebyśmy mogli się z niego pośmiać) pozwalała złożyć wniosek o zawieszenie umowy kredytu (także hipotecznego) na czas do 3 miesięcy bez jakiegokolwiek badania szczegółów – wystarczyło, że kredytobiorca złożył wniosek i oświadczył, że po wybuchu pandemii stracił pracę. Jeżeli więc problemem naszego kredytobiorcy jest, że w wyniku wzrostu stóp przestało go być stać na ratę – to czemu nie wprowadzić jeszcze bardziej uproszczonego trybu restrukturyzacji, polegającego na złożeniu oświadczenia, że kredytobiorcy z powodu wzrostu stóp nie stać na ratę w nowej wysokości, przez co nadwyżka ulegałaby odroczeniu?
Oczywiście, najlepiej by było wprowadzić rozwiązanie, że Skarb Państwa/gmina wykupuje mieszkanie spłacając kwotę kredytu (kredytobiorca też by na tym przyoszczędził, bo odzyskałby część zapłaconej prowizji od kredytu) i wynajmując je kredytobiorcy, ale z jakiegoś powodu podejrzewam brak entuzjazmu do tego rozwiązania… Ale to już bardziej o tym, co mogłoby być, niż co jest.
PS osoby czytające uważnie tytuł mogłyby się zastanowić, dlaczego przed wzrostem stóp należy chronić tylko osoby z kredytami hipotecznymi – cóż, zapewne z tego samego powodu, dla którego nie chroniono kredytobiorców „frankowych” kiedy frank niebotycznie skoczył do góry, a może z zupełnie innego