Kubica a sprawa polska

Rafałowi, który tę notkę sprowokował niechcący, i Adasiowi, który jak najbardziej chcący

„Robert Kubica zajął ostatnie miejsce w wyścigu/w kwalifikacjach do wyścigu Formuły 1”. Takie komunikaty przynoszą zwykle w tym roku media, dostarczając wielu odbiorcom pożywki do żartów. Często żarty łączą się z komentarzami o pieniądzach jakie wydał Orlen żeby kupić tę całą formułę… Oczywiście, wyniki to fakty, a z faktami się nie dyskutuje, niemniej fakty bez kontekstu stają się statystyką.

Czym jest historia Kubicy? Przede wszystkim godną scenariusza filmowego opowieścią o tym, że niewyobrażalne jest możliwe. Że determinacja i praca mogą przezwyciężyć przeszkody, które wydawałyby się nie do pokonania (wiem, medycyna i technika na najwyższym poziomie plus pieniądze na ich finansowanie też mają znaczenie). Czwartkowe i sobotnie jazdy po ulicach Monaco pokazały, że nie ma problemu z pokonywaniem najciaśniejszych zakrętów, o których jeszcze kilka lat temu mówił publicznie, że nie byłby w stanie ich przejechać. Oczywiście, można przypomnieć tyle co zmarłego Niki Laudę zaciekle walczącego o powrót do ścigania w roku 1976 (obejrzyjcie film „Wyścig” Rona Howarda, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście), albo napomknąć o dwudziestolatku Billym Mongerze, który tydzień temu wygrał wyścig w Pau, pomimo że wskutek wypadku stracił dwa lata temu obie nogi.

Kubica – pomimo że nawet orzecznik ZUS uznałby go za niepełnosprawnego – powrócił do startów w najważniejszej serii wyścigowej świata, gdzie 20 kierowców (slogan reklamowy brzmiałby: „20 najlepszych kierowców świata”) jeździ najdroższymi, najbardziej wyrafinowanymi technicznie i prawdopodobnie najszybszymi samochodami świata (to ostatnie zastrzeżenie dla uniknięcia zbędnych sporów o przeliczanie wagi, prędkości maksymalnej czy czasu okrążenia). Wyobraźmy sobie Ronaldinho, który w szczycie kariery doznaje ciężkiej kontuzji nogi, po której przez lata zamiast w futbol grywał w koszykówkę czy waterpolo – i nagle wraca do Ligi Mistrzów, nawet jeśli z Żiliną czy Legią.

Oczywiście, ten powrót wiązał się z koniecznością posiadania wsparcia sponsorskiego – ale takie są niestety realia tego sportu, że selekcja odbywa się nie tylko w oparciu o walory tylko sportowe. Tak długo, jak kluczowe znaczenie odgrywa samochód, pojawia się reguła, że lepszy kierowca wolniejszy o pół sekundy, ale zapewniający pieniądze, dzięki którym uda się przyspieszyć samochód o sekundę. Worki z pieniędzmi pomagały w karierach Nikiego Laudy czy Michaela Schumachera. Niezaprzeczalną ironią losu jest, że kiedy Kubica po raz pierwszy w karierze wyścigowej miał wsparcie finansowe wystarczającej wysokości (rok wcześniej jego pakiet sponsorski o nieujawnionym ostatecznie składzie, choć mówiło się m.in. o Lotosie, przegrał z potężnym pakietem rosyjskim), to trafił na prawdopodobnie najsłabszy samochód w całej swojej karierze w F1. Na to niestety nikt nie ma wpływu – przypomina się Janusz Peciak (pięcioboista, dla młodszych), który na mistrzostwach świata w 1973 roku wylosował konia, który zwyczajnie nie chciał jeździć, i cała praca zawodnika na nic; narzekania Justyny Kowalczyk na problemy wynikające z braku odpowiednich serwismenów i smarów pamiętamy już wszyscy.

Czy więc można ten powrót uznać za sukces? W kategoriach wyniku czysto sportowego nie, bo Kubica po powrocie przegrywa z jedynym rywalem, z którym może realnie walczyć, czyli partnerem zespołowym (pomińmy w tym miejscu snute przez kubicomaniaków teorie jak to partner jest lepiej traktowany, nawet jeśli znajdziemy w nich szczyptę prawdy), na dodatek debiutantem. Przypomina się jednak, jak – za czasów Kubicy – mistrz świata przeszedł do nowego zespołu, gdzie ku zaskoczeniu swemu i wszystkich przegrał sezon z debiutantem (dziś pięciokrotnym mistrzem świata); przypomina się też, jak z wyścigowej emerytury – znacznie krótszej niż przerwa Kubicy – powracał Michael Schumacher, żeby w pierwszych wyścigach zbierać lanie od wjeżdżonego zespołowego partnera. Nie wiemy, czy George Russell ma przed sobą karierę bliższą Hamiltona, Nico Rosberga czy wielu innych świetnie się zapowiadających, dlatego czas pokaże na ile dotychczasowe (i przyszłe) porażki Kubicy z młodym dominatorem niższych serii można uznać za wstydliwe.

Czy jest to więc narodowa porażka? Tylko przy założeniu, że w grę wchodzą ambicje narodowe ponad miarę. Williams nie jest „polskim” zespołem, „polskie” pieniądze Orlenu nie są w nim jedynymi (nawet nie wiem czy to dwucyfrowy procent budżetu zespołu), nadzieje o szarży husarskiej („Polak pojedzie nawet na drzwiach od Arrinery”) należało porzucić najpóźniej po testach przedsezonowych. Czy i na ile Orlenowi wydatek się zwróci, nie mnie oceniać – niemniej znacznie to lepiej wydane pieniądze niż choćby na sponsorowanie Dakaru i innych rajdów terenowych, o wielokrotnie słabszej ekspozycji. Nawet jeśli Williams jest aktualnie najsłabszym zespołem, to zdjęcia samochodu będą wielokrotnie obiegać media, nie wspominając o obecności logo w oficjalnej grze, gdzie gracze z całego świata będą je wielokrotnie oglądać podczas rozgrywki, nawet jeśli przy dublowaniu.

Czy było warto wracać? Na to pytanie każdy może sobie sam odpowiedzieć jak uważa za właściwe. Uwzględniając konteksty lub nie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s